wtorek, września 11

Dziedzictwo królowej Melisande

Najważniejsze miejsca bądź obiekty, które wyznawcy głównych religii monoteistycznych uznają za święte, były od samego początku swego istnienia, a raczej od ustalenia ich „świętości”, odświeżane, przebudowywane czy udoskonalane dla następnych pokoleń. Świątynie, które miały bezpośredni związek z postaciami biblijnymi zmieniały się pod kątem architektury oraz wyznawanej w ich murach religii. Synagogi zamieniano w kościoły, a te później w meczety. Dzieląc historię regionu dzisiejszego Izraela i Palestyny na okresy dominacji jednej religii nad drugą można w ciekawy sposób poznać spuściznę osób, które w przeszłości decydowały się wznieść budowle wystarczająco mocne, by doczekać mogły naszych czasów i by po dziś dzień wzbudzać mogły podziw turystów do Ziemi Świętej. Wśród historycznych władców tych terenów ze zrozumiałych względów przeważającą większość stanowią mężczyźni, na czele z Herodem i jego ogromnym projektem budowlanym, którego najważniejszym dziś elementem jest Ściana Płaczu, czy też Abd al-Malikiem, którego dzieło – Kopuła na Skale – dominuje od czternastu stuleci w panoramie Wzgórza Świątynnego. Pomiędzy nimi była też kobieta, królowa Melisande, za której rządów Jerozolima uważana była przez Chrześcijan (i tak też przedstawiana) za sam środek świata.

Od Hrabstwa Edessy do Królestwa Jerozolimskiego

Edessa (dziś tur. Sanliurfa) była pierwszym miastem zdobytym przez wojska Krzyżowców w ich drodze do Jerozolimy  w 1098 roku oraz miejscem, z którego wzięła swój początek władająca później Królestwem Jerozolimskim dynastia. Jej założycielem był Baldwin z Boulogne, jeden z dowódców I wyprawy krzyżowej. Zajął on podstępem miasto i stworzył pierwsze państwo łacińskie na Bliskim Wschodzie – Hrabstwo Edessy. Niecałe dwa lata po tym, w 1100 roku, jako pierwszy koronował się w Betlejem na króla jerozolimskiego. Po osiemnastoletnich rządach zastąpił go na tronie kuzyn, Baldwin II z Le Bourg, który wcześniej przejął również należący do niego tytuł Hrabiego Edessy. Obydwaj o wiele bardziej niż stolec królewski cenili sobie końskie siodło, na którym wojować mogli o nowe nabytki terytorialne między dzisiejszą Turcją a Egiptem. W wyniku jednej z wypraw wojennych Baldwin II dostał się do niewoli. Po wydostaniu się na wolność zdecydował, że powinien zapewnić ciągłość dynastii na królewskim tronie. Nie miał syna, więc musiał znaleźć odpowiedniego kandydata na męża dla swojej najstarszej córki – Melisande.
Jedną z pierwszych decyzji Baldwina z Boulogne jako władcy Hrabstwa Edessy było poślubienie ormiańskiej księżniczki z sąsiadującej z Edessą Malatyi. Nazywała się Morfia i dała mężowi cztery córki: Melisande, Hodiernę, Alicję i Jowitę. Wszystkie oprócz ostatniej zostały wydane za władców łacińskich państewek. Melisande przypadł tron jerozolimski. Jej mężem i królem został Fulko, hrabia z Andegawenii. Byli pierwszą parą koronowaną w świętym mieście zgodnie z nowo utworzonym ceremoniałem. Działo się to w 1131 roku i od tego momentu rozpoczyna się złoty wiek Outremer, jak nazywano wtedy państwo łacińskie na Bliskim Wschodzie. Wiąże się to ze zmianą zarządzania państwem, a ściślej z tym, że wojujący król wspomagany był przez popieraną przez Kościół i miłującą sztukę królową.

Dziedzictwo Królowej

Jedyny kościół z czasów Królestwa Jerozolimskiego stojący do dzisiaj w niemal nie naruszonej formie na starówce Jerozolimy to Bazylika św. Anny.


Zlokalizowana na  północ od Wzgórza Świątynnego, w dolinie sadzawki owczej (hebr. Betesda od gr. Betsaida), jest główną świątynią w mieszczącym się tu klasztorze benedyktynów. Na polecenie królowej odświeżono kompleks oraz rozbudowano kościół w stylu romańskim. Jerozolima zdobyta została w 1187 roku przez muzułmańskie wojska pod wodzą sułtana Salah-ed-Dina, które niemal natychmiast rozpoczęły rozmontowywanie budowli wzniesionych przez Franków. Bazylikę jednak z rozkazu Sułtana przemieniono w Medresę (muzułmańską szkołę prawa kanonicznego), o czym informuje inskrypcja nad drzwiami wejściowymi świątyni. Dzięki tej decyzji budynek dotrwał dnia dzisiejszego.
Najważniejszym ogniwem projektów Królowej w obrębie jerozolimskiej starówki jest jednak Bazylika Grobu Świętego. Budowla z czasów Konstantyna Wielkiego została zniszczona w XI wieku przez egipskiego władcę Al-Hakima, ale już po kilku dekadach Bizantyjczycy odbudowali świątynię, choć w sporo skromniejszej formie. W 1149 roku królowa Melisande razem ze swoim synem konsekrowali „nową” bazylikę z oszałamiającym wnętrzem pełnym ukrytych kaplic i labiryntów, stanowiących dzisiaj niekwestionowany skarb chrześcijańskiej Jerozolimy. Południowe wejście z romańską fasadą z dwoma portalami to najlepiej zachowane elementy tej przebudowy widoczne na zewnątrz budynku.


Mniej więcej w tym samym czasie kiedy rozpoczęto rozbudowę konwentu benedyktynów królowa zainicjowała inny projekt. W mieszczącej się na wschodnich zboczach Wzgórza Oliwnego wiosce Betania (dziś arab. al-Eizariya) ufundowała klasztor, w którym jej młodsza siostra Jowita została przeoryszą. Aby zapewnić fundacji odpowiednie dochody, Melisande przekazała klasztorowi zyski z żyznej doliny Jerycha. Zgodnie z Nowym Testamentem z Betanii pochodzić miały kompanki Jezusa, Marta i Maria oraz Szymon Trędowaty i Łazarz, którego imię otrzymał klasztor. Do dziś przetrwały tylko fundamenty i fragmenty ścian kościoła, na których znajduje się Meczet el-Ozir. W XX wieku wzniesiono przy nim kościoły katolicki oraz prawosławny.


Pół ormiańska, pół frankijska królowa otoczyła oczywiście hojnym patronatem również dzielnicę ormiańską Jerozolimy z jej głównym kościołem – Katedrą św. Jakubów – któremu dzisiejszą formę nadano za czasów Melisande. Przyjazna polityka, jaką prowadziła królowa w stosunku do chrześcijańskich Ormian spowodowała, że ich jerozolimska społeczność kwitła i powiększała się. W sytuacji kiedy jakiekolwiek miasto było zdobywane przez najeźdźców (na przykład Edessa w 1144 roku), tamtejsze grupy Ormian mogły swobodnie osiedlać się w Jerozolimie. Dzisiejsza dzielnica ormiańska, z jej główną świątynią, wytyczona została w takiej formie właśnie w czasach królowej.


Kiedy w wyniku sporu z synem Melisande musiała oddać mu pełnię władzy, przeniosła się z Jerozolimy do Nablusu. Tam rozbudowała bizantyjski kościół należący do sióstr z Betanii i zlokalizowany nad studnią Jakuba. Ze znajdującą się niegdyś na wzgórzu Samaria studnią łączy się historię spotkania Jezusa z Samarytanką o imieniu Fotyna. Pewnego gorącego dnia, gdy spragniony Jezus siedział przy studni, czekając aż ktoś z naczyniem otworzy ją i ugasi jego pragnienie, dostrzegł kobietę, która „piękna była i znać w niej było siłę młodości, gdyż szybkimi, elastycznymi krokami szła pod górę”. Gdy po krótkiej wymianie zdań Samarytanka nalała z miecha wodę do kubeczka i poczęstowała ją Jezusa, ten odpowiedzieć miał: „Kto pije z tej wody, ten wkrótce będzie znów pragnął; lecz kto się napije żywej wody, którą Ja mu dam, ten nie będzie pragnął na wieki!” Dziś na murach kościoła XII-wiecznego stoi nowa, prawosławna świątynia pod wezwaniem św. Fotyny.


Melisande była po Atalii (841-835 p.n.e.) i Aleksandrze (76-67 p.n.e) trzecią królową Jerozolimy, która rządziła miastem samodzielnie. Według Wilhelma z Tyru, kronikarza opisującego dzieje Królestwa Jerozolimskiego „była kobietą o wielkiej mądrości, która wznosiła się tak wysoko ponad zwykłą kondycję kobiet, że podejmowała doniosłe kroki i rządziła królestwem z taką samą zręcznością jak jej przodkowie”. Przez trzy dekady udawało się jej utrzymywać przy władzy, o którą zmagać się musiała najpierw ze swoim mężem, a później z synem. Zmaganiom tym towarzyszyły nieraz skandale, których królowa bywała bohaterką. Największy z nich dotyczył zarzutu o cudzołóstwo, który Melisande usłyszała od męża. Fulko oskarżył ją, że romansuje ze swoim kuzynem, hrabią Hugonem z Jaffy. Kiedy sprawa została wyjaśniona król chcąc udobruchać żonę podarował jej w prezencie psałterz z rzeźbioną okładką z kości słoniowej, wysadzany turkusami, szmaragdami i rubinami. Wykonany w skryptorium Grobu Świętego przez syryjskich i ormiańskich rzemieślników psałterz znajduje się dziś w Bibliotece Brytyjskiej a styl jego rzeźbień oraz zdobień, będący mieszanką wpływów bizantyjskich, muzułmańskich i łacińskich, daje nam bezcenne informacje o oryginalności form sztuki w Outremer.
Melisande zmarła w wyniku udaru mózgu 11 września 1161 roku w Nablusie. Pochowano ją w sanktuarium w Kościoła św. Maryi Jozafata, zlokalizowanym w Dolinie Kidronu – między Wzgórzem Świątynnym a Górą Oliwną. Miejsce pochówku królowej jest szczególne dla wyznawców wszystkich chrześcijańskich obrządków. Przyjmuje się bowiem, że w murach tej budowli pochowano Marię, matkę Jezusa, jej męża Józefa oraz rodziców Annę i Joachima. W tym samym miejscu pochowany jest również ojciec królowej Melisande, Baldwin II. Dzisiejsza forma fasady i wnętrze kościoła pochodzą z czasów panowania królowej. Większą część budowli zniszczono po odbiciu miasta z rąk Krzyżowców przez Salah-ed-Dina. Jej grobowiec zachował się jednak w oryginalnej formie i stanowi dziś kolejny pomnik dziedzictwa tej nieprzeciętnej władczyni.


sobota, lipca 7

Szybkie zapięcie pasa i powrót na Bałkany


           Ekstremalnie długa przerwa, przez niektórych zapewne odebrana jako naturalna śmierć czy uschnięcie Wagabundy, wymaga małego komentarza. Pierwsza sprawa to cisza jako taka, a druga to przerwana w połowie drogi relacja z przeprawy przez islamski pas bałkański. Z drugą po prostu jakoś nie mogłem sobie poradzić. Nie będę też starał się tego zrobić teraz. Po prostu warunkowo, tymczasowo ją zamrożę. W wielkim skrócie, śladami Isa-Beg Isakovića zahaczyłem o Novi Pazar, którego jest on twórcą a potem przez Prishtinę dojechałem do Prizren. Impreza, która była wielkim finałem tej podróży to 10ta edycja nie raz wspomnianego już na blogu festiwalu DOKUFEST. Spośród filmów tam zaprezentowanych, moimi numerami jeden są ex equo Cultures of Resistance oraz Bijelo Dugme. Zachęcam do ich sprawdzenia. Ojj warto. Dzisiaj, 07.07 rusza DOKUFEST 2012 i każdego kto tam jest lub będzie a zagląda na Wagabundę zachęcam gorąco do podzielenia się (w jakimkolwiek języku) wrażeniami, informacjami, radami etc.
         Wracając do sprawy pierwszej – ciszy. Trwała ona niemal pół roku. Jedyne co nasuwa mi się na myśl jako jej przyczyna to stała lokalizacja. Konkretnie rzecz ujmując to brak ruchu, brak podróżowania, tego co jest istotą Wagabundy. Ten stan rzeczy po raz kolejny uległ zmianie. Co jeszcze piękniejsze to znowu Bałkany! Przez piękny Budapeszt do Timisoary. Przedsmak tego jak wyglądała podróż zostawiam na kilku fotografiach a relacja z podróży i tego co zastane niedługo.








poniedziałek, stycznia 30

Islamski Pas Bałkanów cz. 4 – Ustiprača


Zoran powiedział mi, że do Nowego Pazaru najlepiej dostać się autobusem do  Medjedja (na zachód od Driny) i tam przesiąść się na ekspres Sarajevo – Nowy Pazar. Dziwna to rzecz że na tej trasie nie ma tak ważnego, historycznego miasta, w którym znajduje się jeden z dwóch obiektów UNESCO w Bośni ale cóż… Nie ma i koniec. Przystanki są też nieoznakowane i nie bardzo wiadomo gdzie się właśnie zatrzymaliśmy. Poprosiłem sprzedawcę biletów o poinformowanie mnie jak dojedziemy do Medjedja, na co on odparł z śmiechem – Ne ma problema – po czym wysiadł z autobusu. Miała ta przejażdżka trwać 20 minut więc po 30 zacząłem się lekko niepokoić i podszedłem do kierowcy z pytaniem, kiedy dojedziemy do Medjedja. Odparł, że już dawno je przejechaliśmy i teraz jesteśmy w Ustiprača, a tak naprawdę to to jest mój przystanek a nie Medjedja, bo tamtędy autobus do Nowego Pazaru nie jeździ... Tyle absurdu na początek. Okazać się mialo, że absurd jest nieodłącznym elementem tego miejsca. Ustiprača to małe miasteczko nad Driną, gdzie nic specjalnego nie znajdziemy oprócz kilku restauracji i przystanku autobusowego. Na ten mały przystanek miał podjechać mój transport do Serbii ale dobiero za 3 godzinki więc mogłem spokojnie pojeść, popić i podumać otoczony zielonymi, górzystymi brzegami gryszpanowej rzeki.


Właściwie nic nie wskazywało na to, że pobyt w tym małym miasteczku, o którym nigdy nie słyszałem, zapewni sobie miejsce w relacji z podróży przez pas. Stało się tak nie za sprawą smacznych ćevapčići z zimnym piwem czy pięknych widoków ale przez jednego, grubego Bośniaka. Najbardziej absurdalnej postaci jaką widziałem w tych ostatnich godzinach w Bośni. Był on idealnym odzwierciedleniem bośniackiego (a może bardziej bałkańskiego) podejścia do zabawy z bronią. W odległości kilkudziesięciu metrów od przystanku, tuż nad wodą, podjechał na prowizoryczny parking stary niemiecki samochód, z którego wyszedł nasz bohater. Przeciągnął się leniwie po czym podszedł do bagażnika i zaczął coś szukać. Po chwili wyciągnął strzelbę, odwrócił się w stronę stojących przy drodze kubłów na śmieci, z których dzikie psy wyjadały resztki. Ustawił się w wygodnej i stylowej pozycji po czym zaczął strzelać do psów. Po piątej salwie rozszedł się po okolicy przeraźliwy pisk pierwszego trafionego psa, któremu grubas odstrzelił tylną łapę. Pies na trzech pozostałych łapach uciekł do lasu piszcząc  niemiłosiernie a strzelec wsiadł do samochodu i odjechał. To moje ostatnie wspomnienie z Bośni a kolejny przystanek to już Sandżak. 

środa, października 12

Islamski pas Bałkanów cz. III - Przez Drine


Tureckie słowo Saray oznacza pałac, bądź posiadłość namiestnika, zarządcy. Ova to otoczenie pałacu, pole oraz wszystko to co znajduje się dookoła posiadłości władcy. Z połączenia tych dwóch terminów powstała nowa nazwa – Sarajewo, skąd Isa-Beg Isaković zarządzał swoim terytorium. Zanim został on mianowany sandżakbejem nowoutworzonej prowincji Bośni, zarządzał sandżakiem Skopje. Uznaje się go także za budowniczego Nowego Pazaru. Miasto to również pełniło funkcję stolicy Sandżaku Nowopazarskiego. Dzisiaj jest głównym miastem regionu historyczno-geograficznego na pograniczu Serbii i Czarnogóry, o nazwie Sandżak.(!)
Aby dostać się z Sarajeva do Nowego Pazaru trzeba było przeprawić się przez rzekę Drinę, która oddzielała Bośnię od Serbii (dziś granica jest trochę dalej na wschód). Umożliwił to Mehmed Paša Sokolović, Janczar, który na dworze Sułtana doszedł to godności Wielkiego Wezyra. Zasłużył sobie na to przez talent militarny, którego dowodził w licznych wygranych bitwach, m. in. pod Mohaczem. Zdecydował się Sokolović wznieść w swoich rodzinnych stronach budowlę, która przez stulecia miała przypominać jego imię – Most Mehmeda Paszy Sokolovicia w Wiszegradzie.




Dziś jest to jeden z dwóch obiektów w Bośni i Hercegowinie wpisanych na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest też głównym bohaterem jedynej powieści jugosłowiańskiej nagrodzonej Literacką Nagrodą Nobla:
„Tu, gdzie Drina wypada całym ogromem swych spienionych, zielonych wód z pozornie litej ściany czarnych, stromych gór, stoi duży, misternie w kamieniu wykuty most o jedenastu szeroko rozpiętych przęsłach. (…) Długość tego mostu wynosi około dwieście pięćdziesiąt kroków, a szerokość prawie dziesięć, z tym że pośrodku osiąga podwójną szerokość. Ta część mostu zwie się kapija.”

                                                                               Ivo Andric „Most na Drinie”





poniedziałek, sierpnia 22

Islamski pas Bałkanów cz. I – Wprowadzenie


Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno dają już do zrozumienia, że czas zakończyć tę arcydługą przerwę wakacyjną i napisać cóż takiego działo się podczas jej trwania. Nie było w prawdzie aż tak intensywnie jak bym sobie to wymarzył ale na brak nowych przygód narzekać nie mogę. Gdzie jest ich zawsze najwięcej? Oczywiście na Bałkanach!
Przez swą smutną ale i niezwykle interesującą oraz bogatą historię, Bałkany są w mojej ocenie jednym z najciekawszych zakątków Europy. Zdarzenia, które miały tam miejsce zmieniały, czasem radykalnie, życie ludzkie zarówno w Europie jak i na całym świecie. Roślinność, strefy klimatyczne, języki, religie, kultury, filozofie, nacjonalizmy, etc., mieszają się w bałkańskim kotle tak długo i intensywnie, że od czasu do czasu przegrzewa się on i eksploduje. Celem mojej podróży był tym razem region zamieszkany w większości przez Muzułmańskich Słowian, który niemal wszystkich tych eksplozji doświadczał najintensywniej. Nazywany jest bałkańskim pasem islamu albo islamskim korytarzem na Bałkanach. Zaczyna się w Bośni i biegnie na południe, skręcając delikatnie łukiem w stronę wschodnią. Spina on ze sobą części Serbii, Kosowa i Macedonii, zahaczając przy tym o Czarnogórę, po czym przez południe Bułgarii łączy się z Turcją. Skąd ten pas?

Kontekst

29go maja 1453 roku, po 53 dniach oblężenia, wojska Mehmeda II przełamują obronę Konstantynopola i zajmują miasto uznawane za niemożliwe do zdobycia. Moment ten przyjmuje się umownie za jedną z dat początku nowej epoki  – renesansu. Druga najpopularniejsza teoria za początek renesansu przyjmuje rok 1492. 2 stycznia tegoż roku zdobyta zostaje Grenada w Andaluzji, ostatnia twierdza muzułmańska na Płw. Iberyjskim. Upadek Konstantynopola jak i Grenady łączy pewien wspólny element – trwający już od ponad 700 lat konflikt Chrześcijaństwa z Islamem na europejskiej ziemi.
    Dla Osmanów zdobycie Konstantynopola było niewątpliwie kulminacyjnym momentem w procesie ich „rozgaszczania się” na terytorium Europy. W prawdzie od 1402 roku ich stolicą był Adrianopol (dziś Edrine) ale  zajmując najwspanialsze miasto ówczesnego świata mogli oni stworzyć jeszcze solidniejszą bazę do dalszej ekspansji w głąb Starego Kontynentu. Droga prowadziła przez Bałkany, region zamieszkały w przeważającej większości przez Południowych Słowian. Chrześcijan i Bogomiłów. W 1455 roku na polecenie Mehmeta Zdobywcy sporządzono spis nowych posiadłości Imperium, który jest dzisiaj jedną z najstarszych ksiąg katastralnych ziem jugosłowiańskich. Wprowadzono też wtedy nowy podział terytorialny oraz administracyjny. Podstawową jednostką były w nim sandżaki (tur. sancak – flaga, sztandar) zarządzane przez Beyów (tur. Beyi – Pan), zwanych też Sandżakbejów.
Wtedy też zaczyna się proces tworzenia na Bałkanach tytułowego islamskiego pasa, który po dziś dzień jest największym skupiskiem wyznawców religii mahometańskiej w Europie. W 1463 roku powstaje sandżak Bośniacki a siedem lat później Hercegowiński. Od tego czasu zaczyna się, przybierająca z czasem coraz większych rozmiarów, islamizacja nowo zajętych terytoriów. Jej główną przyczyną był podział społeczeństwa osmańskiego na dwie klasy: władców (tur. asker – żołnierz) oraz poddanych (tur. raja – stado). Do pierwszej klasy mogli należeć tylko Muzułmanie. Oznaczało to ograniczone możliwości awansu społecznego dla wyznawców innych religii, przez co spora część miejscowych feudałów przechodziła na nową wiarę dobrowolnie. Inny sposób nawracania na Islam łączył się z ofiarowywaniem pod opiekę Sułtana dzieci (mowa tu o chłopcach) należących do raji. Otrzymywali oni na sułtańskim dworze staranne wykształcenie religijne oraz wojskowe. Po ukończeniu edukacji czekała ich nierzadko błyskotliwa kariera w służbie Sułtana. Ta grupa społeczna przeszła do historii pod nazwą Janczarzy (tur. Yeniçeri – nowe wojsko). Należeli do niej pierwsi Sandżakbejowie Bośni. Drugi z nich,  Isa-Beg Isaković, zdecydował się zbudować nowe miasto, które pełniłoby funkcje stolicy Sandżaku. Nazwał je Šeher (tur. şehir) co po turecku oznacza „miasto o kluczowym znaczeniu”. Dzisiaj znamy je pod nazwą Sarajewo.



wtorek, czerwca 28

Europejska Kultura

Rozpoczynając pisanie niniejszego bloga postanowiłem, że będzie to spisywanie różnych wspomnień podczas podróży. Jeśli wagabunda oznacza „człowieka lubiącego się włóczyć; obieżyświata; trampa; włóczykija” przyjąłem za naturalne, że pisać będę niejako w podróży. W pewnym sensie, jeśli ktoś spędza dużo czasu poza swoim krajem, przez pewien okres po powrocie również podróżuje. Miejsce, które znał, w którym się wychował zmienia się nierzadko do tego stopnia, że trzeba je poznać na nowo. Eksploracja taka nie różni się mocno od tej z pierwszych dni w miejscu całkiem nowym. Gdy w ostatnich dniach kwietnia wyjeżdżałem z Portugalii nie przypuszczałem, ze na następną eskapadę będę musiał tak długo czekać (to już w końcu prawie 2 miesiące) i tym samym przerwać pisanie na taki czas.

Wydarzyły się też w tym czasie dwie rzeczy, które definitywnie zmusiły do przerwania blogowej ciszy. Pierwsza z nich ma bezpośredni związek z Portugalią. J.S. Andrasz, bloger, pisarz i autor przewodnika o Portugalii umieścił na swoim blogu jeden z moich artykułów. Artykuł ten przedstawia postać pewnego Żyda poznańskiego, który po ochrzczeniu nazwany został Gaspar Da Gama, a „Vasco da Gama 1498 i Kabral 1500 nie mieliby tego powodzenia w swych wyprawach (do Indii i Brazylii) jakie on im zjednał”. Polecam też wszystkim, którzy zaglądają na wagabundę aby rzucili okiem na Luzomanię.
Druga sprawa związana jest z zakończonym kilka dni temu konkursem na polską, Europejską Stolicą Kultury 2016. Wygrał Wrocław i jako miasto, które łoży na kulturę 5,5 % budżetu niewątpliwie zasłużyło na wygraną. Co do pozostałych uczestników tego wyścigu – Białegostoku, Bydgoszczy, Łodzi, Poznania, Szczecina, Torunia, Warszawy, Gdańska, Katowic, Lublina i Wrocławia – każde ma w sobie bez wątpienia potencjał aby wygrać ten tytuł w przyszłości. Pytania jakie zacząłem sobie zadawać od czasu powrotu do Polski nie dotyczą jednak tego, które z nich powinno wygrać ale co my Polscy, jako gospodarze, mamy w dziedzinie kultury do zaoferowania? Kiedy w Izraelu rozmawiałem z Żydami i Żydówkami starszej nieco daty, którzy przyjeżdżali tam z Polski w pierwszej dekadzie po wojnie, dużo słyszałem o polskiej kulturze. Najlepszą partią był podobno w tamtych czasach  Żyd Polak, gdyż był bardzo kulturalny, w mowie i zachowaniu. Był szarmancki i nierzadko bardzo przystojny. Oczywiście są to czasy odległe i dotyczą innego pokolenia. Pokolenia przedwojennego, po którym dziś mamy już tylko wspomnienia. Następujący po wojnie okres „mroków socrealizmu”, mający dzisiaj swoich sympatyków i wrogów, z pewnością zmienił szeroko pojętą kulturę w Polsce. Przedwojenna Polska, podobnie jak ta pod zaborami i przed-zaborowa były wielokulturowe i każda z tych kultur mogła – mniej lub bardziej – działać. Po wojnie już nie każda. Nie było mnie wtedy na świecie ale zaryzykuję twierdzenie, że kultura osobista trochę się przez te dekady zmieniała. Pewne rzeczy się zmieniają, a pewne nie. Patrząc na kulturę osobistą, bo ta dotyka wszystkich i tą też poczują odwiedzający Wrocław, jako ESK 2016, mamy jako Polacy dwie ciekawe jakości. Nie wiem czy możemy z dumą uczyć ich naszych gości z Francji, Niemiec, Czech czy Wielkiej Brytanii ale są one na tyle wyraźne, że raczej nie pozostaną niezauważone. Pierwsza dotyczy staropolskiej tradycji obnoszenia się z naczyniami. W Rzeczpospolitej Szlacheckiej, która prawie „od Morza do Morza” sięgała była taka tradycja, zgodnie z którą jak szlachcic po wzniesieniu toastu napił się z naczynia to - na dowód szczerości tegoż toastu - zbijał je gdzie popadło. Był to dumny i stary zwyczaj. Zagnieździł się on w naszej tradycji do tego stopnia, że dzisiaj na ulicach, na poboczach, na chodnikach, na drogach rowerowych i polnych leży potłuczone szkło. Jest go dużo. Drugi raz zaryzykuje twierdzenie, opierając się na własnych spostrzeżeniach, że jesteśmy w tej materii europejską czołówką. Mówię to jako rowerzysta, który tu i tam na rowerze pojeździł…
Kolejną naszą jakością jest stosunek kierowcy do pasażera pieszego. Jako kresy Unii Europejskiej, a wcześniej przedmurze wartości zachodnich, jesteśmy w o tyle ciekawym położeniu, że mieszamy Wschód z Zachodem. Dotyczy to różnych elementów życia społecznego. Skupiając się na kulturze osobistej mamy naszym gościom z Zachodu do zaoferowania logikę, zgodnie z którą pieszy winien ułatwiać życie kierującego pojazdem. Jest to o tyle przewrotne, że na Zachodzie ludzie widzą to na opak: jeśli jadą samochodem są w pozycji uprzywilejowanej; kierowcy jest łatwiej niż pieszemu i powinienem jak tylko może ułatwiać jemu życie. My preferujemy model wschodni, zgodnie z którym pieszy powinien znać swoje miejsce w szeregu i się nie wychylać, nawet na pasach…  
Mamy jeszcze 5 lat więc można co nieco zmienić, w końcu pewne rzeczy się smieniają…

poniedziałek, kwietnia 18

Parę słów, notki i trochę zdjęć, czyli dopełnienie legacji…

Kilka dni po tym jak zakończyłem opisywać moją pierwszą legację pojawiła się w serwisach informacyjnych wiadomość o wyborze nowego prezydenta Kosowa i ku mojemu zaskoczeniu została nim kobieta! W państwie, w którym zdecydowana większość społeczeństwa to muzułmanie, taki scenariusz nie zdarza się zbyt często. Do tego dochodzi też fakt, że na Bałkanach mocno zakorzeniona jest jeszcze kultura patriarchalna, w której mężczyzna ma mieś więcej do powiedzenia a kobieta powinna czasem milczeć. A tutaj proszę, kobieta zostaje głową państwa. Fakt ten spowodował, że zacząłem wracać pamięcią do wydarzeń, które zdawkowo przedstawiłem w prologu do legacji. Pamiętam, że od ostatnich miesięcy 2007 roku praktycznie do końca mojego pobytu w Kosowie, wątkiem pieczołowicie powtarzanym i eksploatowanym w mediach była wieloetniczność Kosowa. Organizacje międzynarodowe, na czele z ONZ, chcąc prawdopodobnie zmienić jego wizerunek z niemal „czysto” albańskiego na wielokulturowe i wieloetniczne, głosiły różne, tego typu teorie. Wieloetniczne, zróżnicowane i nadzwyczaj bogate w niespotykane nigdzie indziej kultury Kosowo, etc. etc…
Sam oczywiście na własnej skórze doświadczałem tej wieloetniczności utrzymując kontakty z różnymi społecznościami, a także mieszkając w Prizren, mieście zaiste wielokulturowym i „multietnicznym”.


Przeszukując swoje stare dokumenty i zdjęcia z tego czasu znalazłem dwie notki, w których opisałem wtedy zdawkowo swój punkt widzenia. Pierwsza powstała, kiedy okazało się, że 10go grudnia „nic się nie stało” (był to dzień, kiedy cały świat spodziewał się ogłoszenia niepodległości), a drugą napisałem pod koniec lutego 2007 roku. Notki te powinienem był znaleźć przygotowując wpis o legacji ale cóż, lepiej późno niż wcale... W ten sposób, trochę poniewczasie, mogę przedstawić sui genesis preludium do legacji. Zdjęcia zrobione były w Prizren w Dzień Niepodległości 17go lutego.
           
Multietniczne Kosowo/a
Początek 2008 roku będzie prawdopodobnie początkiem istnienia nowego państwa na Bałkanach. Dzisiejsze Kosowo (nazwa serbska to Kosowo i Metohja), które od 1999 roku jest protektoratem Organizacji Narodów Zjednoczonych, już w marcu może stać się niepodległym państwem pod nazwą Kosowa (nazwa albańska). Wieloletnie negocjacje dotyczące statusu tej serbskiej prowincji coraz mocniej irytują Kosowskich Albańczyków, o czym świadczy wynik ostatnich wyborów. Zwyciężyła w nich partia PDK (Partia Demokratike e Kosovës), będąca sukcesorem UCK (Ushtria Çlirimtare e Kosovës: albańska zbrojna organizacja działająca na terenie Kosowa od 1992 roku). Lider PDK, Hashim Thaci zapowiedział po ogłoszeniu wyników, że niezależnie od ustaleń międzynarodowych negocjatorów, 10go grudnia nastąpi ogłoszenie niepodległości. Ostatecznie nie doszło do tego, ale po raz kolejny ta niewielka prowincja – 11 tyś km2 – skupiła uwagę międzynarodowej społeczności, i.e. państw oraz organizacji międzynarodowych mających swoje interesy w Kosowie. Ta szeroko rozumiana społeczność międzynarodowa od lat stara się forsować multietniczny charakter prowincji. Czy słusznie?
Struktura etniczna Kosowa zmieniała się w ostatnich stuleciach tak często jak rozlewała się tam krew jego mieszkańców. Wojny między imperiami w XVIII i XIX wieku, I i II Wojna Światowa oraz wojny bałkańskie z ostatniego dziesięciolecia XX wieku, spowodowały permanentną zmianę etnicznego charakteru Kosowa. Jaka była dynamika tych zmian i co one oznaczały dla ludności to sprawa dla historyków. Dzisiaj ponad 90% mieszkańców to Albańczycy. Dla nich sprawa jest jasna: Kosowa była i jest albańskia. Problem jednak w tym, że istnieje już na mapie Europy niepodległa Albania (argument ten jest kluczowy dla strony serbskiej, dla której niepodległe Kosowo to kolejny krok do Wielkiej Albanii). Jak zatem na sprawę patrzą przedstawiciele pozostałych 10% społeczeństwa?
Wśród grup etnicznych i narodowych zamieszkujących Kosowo wyróżnić możemy Serbów, Bośniaków, Turków, Gorani oraz Cyganów. Ci pierwsi stanowią drugą grupę narodową liczącą ok. 200 tyś i w przeważającej większości żyją w enklawach chronionych przez wojska NATO – KFOR (Kosovo Force). Dla Serbów sytuacja jest tak samo prosta jak dla Albańczyków: Kosowo to Stara Serbia, dusza i serce ich ojczyzny. Trudno wyobrazić sobie w takiej sytuacji kompromis między dwiema największymi grupami narodowymi. Grupy te mają również swoje zdanie dotyczące wieloetniczności. Dla Albańczyków Gorani to muzułmańscy Serbowie, Turcy to Albańczycy, którzy mówią po turecku a Bośniacy to Muzułmanie (przed wojną z 1999 roku oficjalnie nazywani Muzułmańscy Słowianie). W przypadku Cyganów sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Od 2001 roku oficjalna nazwa tej grupy to RAE - Roma, Ashkalia and Egyptians. Termin Cygan (ang. Gypsy, serb. Cigan, alb. Magyp) jest uważany za niepoprawny politycznie i zastąpiony przez termin Rrom. W czasie istnienia Jugosławii przedstawiciele RAE byli wrzucani do jednej szuflady – Cyganie. Dzisiaj, w wieloetnicznym Kosowie, przedstawiciele społeczności romskiej krytykują wyodrębnienie się Ashkllia i Egyptians, ponieważ w ich opinii taki separatyzm osłabia jedność ich narodu. Reprezentanci tych drugich z kolei oskarżają Roma o przymusową asymilację, która prowadziła wcześniej do zatracania tożsamości. Relacje miedzy Ashkalia a Egyptians są podobne. Wszystkie te argumenty czasem dziwią a czasem bawią zarówno Serbów jak i Albańczyków, według których nadal są oni dla nich Cyganami. Taki stan rzeczy zauważyć można w drugim co do wielkości i jedynym multietnicznym mieście Kosowa, Prizren. Mieszkają w nim od wieków przedstawiciele wszystkich wyżej wymienionych narodowości (oprócz Serbów, których po wojnie zostało kilkunastu), którzy posługują się trzema językami – albańskim, serbskim i tureckim. Cyganie dodatkowo znają jeszcze romski. Wszyscy Prizreńcy żyją w zgodzie i zgodnie krytykują, w czterech językach, emancypacje Turków, Bośniaków, Gorani, Ashkalia i Egyptians.
Na zakończenie wątku wieloetniczności Kosowa, warto wspomnieć, że od 1999 roku mieszka tu i pracuje kilkanaście tysięcy obcokrajowców, a oficjalne języki tej prowincji to albański, serbski i angielski! Innymi słowy, pierwszy zna ok. 90% społeczeństwa, używanie drugiego nie jest bezpieczne na ok. 90% powierzchni Kosowa a w trzecim nie mówi ok. 90% społeczeństwa. Oczywiście ostatnie zdanie jest „lekką” przesadą, ale nie mniejszą niż forsowanie multietnicznego Kosowa.
                                                                  Grudzień 2007, Prizren

 Kosowo --> Kosowa
Tydzień temu kosowski premier, Hashim Thaci ogłosił niepodległość serbskiej prowincji, która przez ostatnie 9 lat była administrowana przez ONZ. Warto dodać, ze fragment swojego przemówienia wygłosił w języku serbskim. Był to poprawny i przemyślany gest.
Flagę najmłodszego państwa na świecie przyjęto wraz z niepodległością. Znajdziemy na niej sześć gwiazd nad mapą Kosowa, które maja symbolizować główne społeczności – Albańczyków, Serbów, RAE (Rroma, Ashkalia, Egyptians), Turków, Bośniaków i Gorańców. Druga gwiazda jest dzisiaj największym problemem. W enklawach serbskich, na czele z podzieloną Kosowską Mitrovicą, nie milkną glosy sprzeciwu wobec proklamacji niepodległości. Serbowie z północy Kosowa, gdzie żyje ok 60 % całej ich populacji, agresywnie prezentują swoje niezadowolenie.
Społeczność międzynarodowa również nie jest jednogłośna. W prawdzie największe państwa Unii Europejskiej oraz USA uznały nowe państwo na Bałkanach, ale po drugiej stronie barykady są Rosja, Chiny czy Hiszpania. Przeciwnicy niepodległej Republiki Kosowa podkreślają, ze złamane zostały podstawowe normy prawa międzynarodowego (nienaruszalność granic) oraz rezolucja ONZ 1244, która przez ostatnie 9 lat była podstawowym źródłem prawa w Kosowie. 
                                                                            Luty 2008, Prizren





piątek, kwietnia 8

Bols (1999-2011)

Przedwczoraj zamknął oczy mój najlepszy przyjaciel, kończąc w ten sposób swoją podróż. Przeszedł przez życie z godnością i w pięknym stylu. W ostatnich latach był już w prawdzie mniej aktywny ale jak na swój wiek i tak dawał radę. Zawsze kiedy wracałem do domu wiedziałem, że powita mnie tam Bolser. Oczywiście miał swój styl i czasami udawał, ze nie zauważył mojej nieobecności, trwającej nieraz kilka miesięcy. Leżał sobie wtedy na kanapie rzucając tylko leniwe spojrzenie.


Oczywiście był to tylko pozorny brak zainteresowania bo po kilku minutach, kiedy uznawał, że może już przestać blefować, przestawał kryć swoją radość z mojego powrotu. Nie miał w zwyczaju obrażać się na długo a jak wyczuwał, że jestem smutny wiedział zawsze jak poprawić atmosferę. Nie umiał w prawdzie mówić ale w sumie to nawet nie musiał. Rozumieliśmy się bez słów. Czasem jedno jego spojrzenie było wystarczająco dosadnym komentarzem.


Dzisiaj śpi sobie spokojnie i odpoczywa. Był już bardzo zmęczony i zasłużył na odpoczynek. Na psie lata był przecież prawie stulatkiem. Stary Bolser słodko śpi a ja go uroczyście żegnam. Niech mu ziemia lekką będzie...