środa, października 12

Islamski pas Bałkanów cz. III - Przez Drine


Tureckie słowo Saray oznacza pałac, bądź posiadłość namiestnika, zarządcy. Ova to otoczenie pałacu, pole oraz wszystko to co znajduje się dookoła posiadłości władcy. Z połączenia tych dwóch terminów powstała nowa nazwa – Sarajewo, skąd Isa-Beg Isaković zarządzał swoim terytorium. Zanim został on mianowany sandżakbejem nowoutworzonej prowincji Bośni, zarządzał sandżakiem Skopje. Uznaje się go także za budowniczego Nowego Pazaru. Miasto to również pełniło funkcję stolicy Sandżaku Nowopazarskiego. Dzisiaj jest głównym miastem regionu historyczno-geograficznego na pograniczu Serbii i Czarnogóry, o nazwie Sandżak.(!)
Aby dostać się z Sarajeva do Nowego Pazaru trzeba było przeprawić się przez rzekę Drinę, która oddzielała Bośnię od Serbii (dziś granica jest trochę dalej na wschód). Umożliwił to Mehmed Paša Sokolović, Janczar, który na dworze Sułtana doszedł to godności Wielkiego Wezyra. Zasłużył sobie na to przez talent militarny, którego dowodził w licznych wygranych bitwach, m. in. pod Mohaczem. Zdecydował się Sokolović wznieść w swoich rodzinnych stronach budowlę, która przez stulecia miała przypominać jego imię – Most Mehmeda Paszy Sokolovicia w Wiszegradzie.




Dziś jest to jeden z dwóch obiektów w Bośni i Hercegowinie wpisanych na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest też głównym bohaterem jedynej powieści jugosłowiańskiej nagrodzonej Literacką Nagrodą Nobla:
„Tu, gdzie Drina wypada całym ogromem swych spienionych, zielonych wód z pozornie litej ściany czarnych, stromych gór, stoi duży, misternie w kamieniu wykuty most o jedenastu szeroko rozpiętych przęsłach. (…) Długość tego mostu wynosi około dwieście pięćdziesiąt kroków, a szerokość prawie dziesięć, z tym że pośrodku osiąga podwójną szerokość. Ta część mostu zwie się kapija.”

                                                                               Ivo Andric „Most na Drinie”





poniedziałek, sierpnia 22

Islamski pas Bałkanów cz. I – Wprowadzenie


Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno dają już do zrozumienia, że czas zakończyć tę arcydługą przerwę wakacyjną i napisać cóż takiego działo się podczas jej trwania. Nie było w prawdzie aż tak intensywnie jak bym sobie to wymarzył ale na brak nowych przygód narzekać nie mogę. Gdzie jest ich zawsze najwięcej? Oczywiście na Bałkanach!
Przez swą smutną ale i niezwykle interesującą oraz bogatą historię, Bałkany są w mojej ocenie jednym z najciekawszych zakątków Europy. Zdarzenia, które miały tam miejsce zmieniały, czasem radykalnie, życie ludzkie zarówno w Europie jak i na całym świecie. Roślinność, strefy klimatyczne, języki, religie, kultury, filozofie, nacjonalizmy, etc., mieszają się w bałkańskim kotle tak długo i intensywnie, że od czasu do czasu przegrzewa się on i eksploduje. Celem mojej podróży był tym razem region zamieszkany w większości przez Muzułmańskich Słowian, który niemal wszystkich tych eksplozji doświadczał najintensywniej. Nazywany jest bałkańskim pasem islamu albo islamskim korytarzem na Bałkanach. Zaczyna się w Bośni i biegnie na południe, skręcając delikatnie łukiem w stronę wschodnią. Spina on ze sobą części Serbii, Kosowa i Macedonii, zahaczając przy tym o Czarnogórę, po czym przez południe Bułgarii łączy się z Turcją. Skąd ten pas?

Kontekst

29go maja 1453 roku, po 53 dniach oblężenia, wojska Mehmeda II przełamują obronę Konstantynopola i zajmują miasto uznawane za niemożliwe do zdobycia. Moment ten przyjmuje się umownie za jedną z dat początku nowej epoki  – renesansu. Druga najpopularniejsza teoria za początek renesansu przyjmuje rok 1492. 2 stycznia tegoż roku zdobyta zostaje Grenada w Andaluzji, ostatnia twierdza muzułmańska na Płw. Iberyjskim. Upadek Konstantynopola jak i Grenady łączy pewien wspólny element – trwający już od ponad 700 lat konflikt Chrześcijaństwa z Islamem na europejskiej ziemi.
    Dla Osmanów zdobycie Konstantynopola było niewątpliwie kulminacyjnym momentem w procesie ich „rozgaszczania się” na terytorium Europy. W prawdzie od 1402 roku ich stolicą był Adrianopol (dziś Edrine) ale  zajmując najwspanialsze miasto ówczesnego świata mogli oni stworzyć jeszcze solidniejszą bazę do dalszej ekspansji w głąb Starego Kontynentu. Droga prowadziła przez Bałkany, region zamieszkały w przeważającej większości przez Południowych Słowian. Chrześcijan i Bogomiłów. W 1455 roku na polecenie Mehmeta Zdobywcy sporządzono spis nowych posiadłości Imperium, który jest dzisiaj jedną z najstarszych ksiąg katastralnych ziem jugosłowiańskich. Wprowadzono też wtedy nowy podział terytorialny oraz administracyjny. Podstawową jednostką były w nim sandżaki (tur. sancak – flaga, sztandar) zarządzane przez Beyów (tur. Beyi – Pan), zwanych też Sandżakbejów.
Wtedy też zaczyna się proces tworzenia na Bałkanach tytułowego islamskiego pasa, który po dziś dzień jest największym skupiskiem wyznawców religii mahometańskiej w Europie. W 1463 roku powstaje sandżak Bośniacki a siedem lat później Hercegowiński. Od tego czasu zaczyna się, przybierająca z czasem coraz większych rozmiarów, islamizacja nowo zajętych terytoriów. Jej główną przyczyną był podział społeczeństwa osmańskiego na dwie klasy: władców (tur. asker – żołnierz) oraz poddanych (tur. raja – stado). Do pierwszej klasy mogli należeć tylko Muzułmanie. Oznaczało to ograniczone możliwości awansu społecznego dla wyznawców innych religii, przez co spora część miejscowych feudałów przechodziła na nową wiarę dobrowolnie. Inny sposób nawracania na Islam łączył się z ofiarowywaniem pod opiekę Sułtana dzieci (mowa tu o chłopcach) należących do raji. Otrzymywali oni na sułtańskim dworze staranne wykształcenie religijne oraz wojskowe. Po ukończeniu edukacji czekała ich nierzadko błyskotliwa kariera w służbie Sułtana. Ta grupa społeczna przeszła do historii pod nazwą Janczarzy (tur. Yeniçeri – nowe wojsko). Należeli do niej pierwsi Sandżakbejowie Bośni. Drugi z nich,  Isa-Beg Isaković, zdecydował się zbudować nowe miasto, które pełniłoby funkcje stolicy Sandżaku. Nazwał je Šeher (tur. şehir) co po turecku oznacza „miasto o kluczowym znaczeniu”. Dzisiaj znamy je pod nazwą Sarajewo.



wtorek, czerwca 28

Europejska Kultura

Rozpoczynając pisanie niniejszego bloga postanowiłem, że będzie to spisywanie różnych wspomnień podczas podróży. Jeśli wagabunda oznacza „człowieka lubiącego się włóczyć; obieżyświata; trampa; włóczykija” przyjąłem za naturalne, że pisać będę niejako w podróży. W pewnym sensie, jeśli ktoś spędza dużo czasu poza swoim krajem, przez pewien okres po powrocie również podróżuje. Miejsce, które znał, w którym się wychował zmienia się nierzadko do tego stopnia, że trzeba je poznać na nowo. Eksploracja taka nie różni się mocno od tej z pierwszych dni w miejscu całkiem nowym. Gdy w ostatnich dniach kwietnia wyjeżdżałem z Portugalii nie przypuszczałem, ze na następną eskapadę będę musiał tak długo czekać (to już w końcu prawie 2 miesiące) i tym samym przerwać pisanie na taki czas.

Wydarzyły się też w tym czasie dwie rzeczy, które definitywnie zmusiły do przerwania blogowej ciszy. Pierwsza z nich ma bezpośredni związek z Portugalią. J.S. Andrasz, bloger, pisarz i autor przewodnika o Portugalii umieścił na swoim blogu jeden z moich artykułów. Artykuł ten przedstawia postać pewnego Żyda poznańskiego, który po ochrzczeniu nazwany został Gaspar Da Gama, a „Vasco da Gama 1498 i Kabral 1500 nie mieliby tego powodzenia w swych wyprawach (do Indii i Brazylii) jakie on im zjednał”. Polecam też wszystkim, którzy zaglądają na wagabundę aby rzucili okiem na Luzomanię.
Druga sprawa związana jest z zakończonym kilka dni temu konkursem na polską, Europejską Stolicą Kultury 2016. Wygrał Wrocław i jako miasto, które łoży na kulturę 5,5 % budżetu niewątpliwie zasłużyło na wygraną. Co do pozostałych uczestników tego wyścigu – Białegostoku, Bydgoszczy, Łodzi, Poznania, Szczecina, Torunia, Warszawy, Gdańska, Katowic, Lublina i Wrocławia – każde ma w sobie bez wątpienia potencjał aby wygrać ten tytuł w przyszłości. Pytania jakie zacząłem sobie zadawać od czasu powrotu do Polski nie dotyczą jednak tego, które z nich powinno wygrać ale co my Polscy, jako gospodarze, mamy w dziedzinie kultury do zaoferowania? Kiedy w Izraelu rozmawiałem z Żydami i Żydówkami starszej nieco daty, którzy przyjeżdżali tam z Polski w pierwszej dekadzie po wojnie, dużo słyszałem o polskiej kulturze. Najlepszą partią był podobno w tamtych czasach  Żyd Polak, gdyż był bardzo kulturalny, w mowie i zachowaniu. Był szarmancki i nierzadko bardzo przystojny. Oczywiście są to czasy odległe i dotyczą innego pokolenia. Pokolenia przedwojennego, po którym dziś mamy już tylko wspomnienia. Następujący po wojnie okres „mroków socrealizmu”, mający dzisiaj swoich sympatyków i wrogów, z pewnością zmienił szeroko pojętą kulturę w Polsce. Przedwojenna Polska, podobnie jak ta pod zaborami i przed-zaborowa były wielokulturowe i każda z tych kultur mogła – mniej lub bardziej – działać. Po wojnie już nie każda. Nie było mnie wtedy na świecie ale zaryzykuję twierdzenie, że kultura osobista trochę się przez te dekady zmieniała. Pewne rzeczy się zmieniają, a pewne nie. Patrząc na kulturę osobistą, bo ta dotyka wszystkich i tą też poczują odwiedzający Wrocław, jako ESK 2016, mamy jako Polacy dwie ciekawe jakości. Nie wiem czy możemy z dumą uczyć ich naszych gości z Francji, Niemiec, Czech czy Wielkiej Brytanii ale są one na tyle wyraźne, że raczej nie pozostaną niezauważone. Pierwsza dotyczy staropolskiej tradycji obnoszenia się z naczyniami. W Rzeczpospolitej Szlacheckiej, która prawie „od Morza do Morza” sięgała była taka tradycja, zgodnie z którą jak szlachcic po wzniesieniu toastu napił się z naczynia to - na dowód szczerości tegoż toastu - zbijał je gdzie popadło. Był to dumny i stary zwyczaj. Zagnieździł się on w naszej tradycji do tego stopnia, że dzisiaj na ulicach, na poboczach, na chodnikach, na drogach rowerowych i polnych leży potłuczone szkło. Jest go dużo. Drugi raz zaryzykuje twierdzenie, opierając się na własnych spostrzeżeniach, że jesteśmy w tej materii europejską czołówką. Mówię to jako rowerzysta, który tu i tam na rowerze pojeździł…
Kolejną naszą jakością jest stosunek kierowcy do pasażera pieszego. Jako kresy Unii Europejskiej, a wcześniej przedmurze wartości zachodnich, jesteśmy w o tyle ciekawym położeniu, że mieszamy Wschód z Zachodem. Dotyczy to różnych elementów życia społecznego. Skupiając się na kulturze osobistej mamy naszym gościom z Zachodu do zaoferowania logikę, zgodnie z którą pieszy winien ułatwiać życie kierującego pojazdem. Jest to o tyle przewrotne, że na Zachodzie ludzie widzą to na opak: jeśli jadą samochodem są w pozycji uprzywilejowanej; kierowcy jest łatwiej niż pieszemu i powinienem jak tylko może ułatwiać jemu życie. My preferujemy model wschodni, zgodnie z którym pieszy powinien znać swoje miejsce w szeregu i się nie wychylać, nawet na pasach…  
Mamy jeszcze 5 lat więc można co nieco zmienić, w końcu pewne rzeczy się smieniają…

poniedziałek, kwietnia 18

Parę słów, notki i trochę zdjęć, czyli dopełnienie legacji…

Kilka dni po tym jak zakończyłem opisywać moją pierwszą legację pojawiła się w serwisach informacyjnych wiadomość o wyborze nowego prezydenta Kosowa i ku mojemu zaskoczeniu została nim kobieta! W państwie, w którym zdecydowana większość społeczeństwa to muzułmanie, taki scenariusz nie zdarza się zbyt często. Do tego dochodzi też fakt, że na Bałkanach mocno zakorzeniona jest jeszcze kultura patriarchalna, w której mężczyzna ma mieś więcej do powiedzenia a kobieta powinna czasem milczeć. A tutaj proszę, kobieta zostaje głową państwa. Fakt ten spowodował, że zacząłem wracać pamięcią do wydarzeń, które zdawkowo przedstawiłem w prologu do legacji. Pamiętam, że od ostatnich miesięcy 2007 roku praktycznie do końca mojego pobytu w Kosowie, wątkiem pieczołowicie powtarzanym i eksploatowanym w mediach była wieloetniczność Kosowa. Organizacje międzynarodowe, na czele z ONZ, chcąc prawdopodobnie zmienić jego wizerunek z niemal „czysto” albańskiego na wielokulturowe i wieloetniczne, głosiły różne, tego typu teorie. Wieloetniczne, zróżnicowane i nadzwyczaj bogate w niespotykane nigdzie indziej kultury Kosowo, etc. etc…
Sam oczywiście na własnej skórze doświadczałem tej wieloetniczności utrzymując kontakty z różnymi społecznościami, a także mieszkając w Prizren, mieście zaiste wielokulturowym i „multietnicznym”.


Przeszukując swoje stare dokumenty i zdjęcia z tego czasu znalazłem dwie notki, w których opisałem wtedy zdawkowo swój punkt widzenia. Pierwsza powstała, kiedy okazało się, że 10go grudnia „nic się nie stało” (był to dzień, kiedy cały świat spodziewał się ogłoszenia niepodległości), a drugą napisałem pod koniec lutego 2007 roku. Notki te powinienem był znaleźć przygotowując wpis o legacji ale cóż, lepiej późno niż wcale... W ten sposób, trochę poniewczasie, mogę przedstawić sui genesis preludium do legacji. Zdjęcia zrobione były w Prizren w Dzień Niepodległości 17go lutego.
           
Multietniczne Kosowo/a
Początek 2008 roku będzie prawdopodobnie początkiem istnienia nowego państwa na Bałkanach. Dzisiejsze Kosowo (nazwa serbska to Kosowo i Metohja), które od 1999 roku jest protektoratem Organizacji Narodów Zjednoczonych, już w marcu może stać się niepodległym państwem pod nazwą Kosowa (nazwa albańska). Wieloletnie negocjacje dotyczące statusu tej serbskiej prowincji coraz mocniej irytują Kosowskich Albańczyków, o czym świadczy wynik ostatnich wyborów. Zwyciężyła w nich partia PDK (Partia Demokratike e Kosovës), będąca sukcesorem UCK (Ushtria Çlirimtare e Kosovës: albańska zbrojna organizacja działająca na terenie Kosowa od 1992 roku). Lider PDK, Hashim Thaci zapowiedział po ogłoszeniu wyników, że niezależnie od ustaleń międzynarodowych negocjatorów, 10go grudnia nastąpi ogłoszenie niepodległości. Ostatecznie nie doszło do tego, ale po raz kolejny ta niewielka prowincja – 11 tyś km2 – skupiła uwagę międzynarodowej społeczności, i.e. państw oraz organizacji międzynarodowych mających swoje interesy w Kosowie. Ta szeroko rozumiana społeczność międzynarodowa od lat stara się forsować multietniczny charakter prowincji. Czy słusznie?
Struktura etniczna Kosowa zmieniała się w ostatnich stuleciach tak często jak rozlewała się tam krew jego mieszkańców. Wojny między imperiami w XVIII i XIX wieku, I i II Wojna Światowa oraz wojny bałkańskie z ostatniego dziesięciolecia XX wieku, spowodowały permanentną zmianę etnicznego charakteru Kosowa. Jaka była dynamika tych zmian i co one oznaczały dla ludności to sprawa dla historyków. Dzisiaj ponad 90% mieszkańców to Albańczycy. Dla nich sprawa jest jasna: Kosowa była i jest albańskia. Problem jednak w tym, że istnieje już na mapie Europy niepodległa Albania (argument ten jest kluczowy dla strony serbskiej, dla której niepodległe Kosowo to kolejny krok do Wielkiej Albanii). Jak zatem na sprawę patrzą przedstawiciele pozostałych 10% społeczeństwa?
Wśród grup etnicznych i narodowych zamieszkujących Kosowo wyróżnić możemy Serbów, Bośniaków, Turków, Gorani oraz Cyganów. Ci pierwsi stanowią drugą grupę narodową liczącą ok. 200 tyś i w przeważającej większości żyją w enklawach chronionych przez wojska NATO – KFOR (Kosovo Force). Dla Serbów sytuacja jest tak samo prosta jak dla Albańczyków: Kosowo to Stara Serbia, dusza i serce ich ojczyzny. Trudno wyobrazić sobie w takiej sytuacji kompromis między dwiema największymi grupami narodowymi. Grupy te mają również swoje zdanie dotyczące wieloetniczności. Dla Albańczyków Gorani to muzułmańscy Serbowie, Turcy to Albańczycy, którzy mówią po turecku a Bośniacy to Muzułmanie (przed wojną z 1999 roku oficjalnie nazywani Muzułmańscy Słowianie). W przypadku Cyganów sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Od 2001 roku oficjalna nazwa tej grupy to RAE - Roma, Ashkalia and Egyptians. Termin Cygan (ang. Gypsy, serb. Cigan, alb. Magyp) jest uważany za niepoprawny politycznie i zastąpiony przez termin Rrom. W czasie istnienia Jugosławii przedstawiciele RAE byli wrzucani do jednej szuflady – Cyganie. Dzisiaj, w wieloetnicznym Kosowie, przedstawiciele społeczności romskiej krytykują wyodrębnienie się Ashkllia i Egyptians, ponieważ w ich opinii taki separatyzm osłabia jedność ich narodu. Reprezentanci tych drugich z kolei oskarżają Roma o przymusową asymilację, która prowadziła wcześniej do zatracania tożsamości. Relacje miedzy Ashkalia a Egyptians są podobne. Wszystkie te argumenty czasem dziwią a czasem bawią zarówno Serbów jak i Albańczyków, według których nadal są oni dla nich Cyganami. Taki stan rzeczy zauważyć można w drugim co do wielkości i jedynym multietnicznym mieście Kosowa, Prizren. Mieszkają w nim od wieków przedstawiciele wszystkich wyżej wymienionych narodowości (oprócz Serbów, których po wojnie zostało kilkunastu), którzy posługują się trzema językami – albańskim, serbskim i tureckim. Cyganie dodatkowo znają jeszcze romski. Wszyscy Prizreńcy żyją w zgodzie i zgodnie krytykują, w czterech językach, emancypacje Turków, Bośniaków, Gorani, Ashkalia i Egyptians.
Na zakończenie wątku wieloetniczności Kosowa, warto wspomnieć, że od 1999 roku mieszka tu i pracuje kilkanaście tysięcy obcokrajowców, a oficjalne języki tej prowincji to albański, serbski i angielski! Innymi słowy, pierwszy zna ok. 90% społeczeństwa, używanie drugiego nie jest bezpieczne na ok. 90% powierzchni Kosowa a w trzecim nie mówi ok. 90% społeczeństwa. Oczywiście ostatnie zdanie jest „lekką” przesadą, ale nie mniejszą niż forsowanie multietnicznego Kosowa.
                                                                  Grudzień 2007, Prizren

 Kosowo --> Kosowa
Tydzień temu kosowski premier, Hashim Thaci ogłosił niepodległość serbskiej prowincji, która przez ostatnie 9 lat była administrowana przez ONZ. Warto dodać, ze fragment swojego przemówienia wygłosił w języku serbskim. Był to poprawny i przemyślany gest.
Flagę najmłodszego państwa na świecie przyjęto wraz z niepodległością. Znajdziemy na niej sześć gwiazd nad mapą Kosowa, które maja symbolizować główne społeczności – Albańczyków, Serbów, RAE (Rroma, Ashkalia, Egyptians), Turków, Bośniaków i Gorańców. Druga gwiazda jest dzisiaj największym problemem. W enklawach serbskich, na czele z podzieloną Kosowską Mitrovicą, nie milkną glosy sprzeciwu wobec proklamacji niepodległości. Serbowie z północy Kosowa, gdzie żyje ok 60 % całej ich populacji, agresywnie prezentują swoje niezadowolenie.
Społeczność międzynarodowa również nie jest jednogłośna. W prawdzie największe państwa Unii Europejskiej oraz USA uznały nowe państwo na Bałkanach, ale po drugiej stronie barykady są Rosja, Chiny czy Hiszpania. Przeciwnicy niepodległej Republiki Kosowa podkreślają, ze złamane zostały podstawowe normy prawa międzynarodowego (nienaruszalność granic) oraz rezolucja ONZ 1244, która przez ostatnie 9 lat była podstawowym źródłem prawa w Kosowie. 
                                                                            Luty 2008, Prizren





piątek, kwietnia 8

Bols (1999-2011)

Przedwczoraj zamknął oczy mój najlepszy przyjaciel, kończąc w ten sposób swoją podróż. Przeszedł przez życie z godnością i w pięknym stylu. W ostatnich latach był już w prawdzie mniej aktywny ale jak na swój wiek i tak dawał radę. Zawsze kiedy wracałem do domu wiedziałem, że powita mnie tam Bolser. Oczywiście miał swój styl i czasami udawał, ze nie zauważył mojej nieobecności, trwającej nieraz kilka miesięcy. Leżał sobie wtedy na kanapie rzucając tylko leniwe spojrzenie.


Oczywiście był to tylko pozorny brak zainteresowania bo po kilku minutach, kiedy uznawał, że może już przestać blefować, przestawał kryć swoją radość z mojego powrotu. Nie miał w zwyczaju obrażać się na długo a jak wyczuwał, że jestem smutny wiedział zawsze jak poprawić atmosferę. Nie umiał w prawdzie mówić ale w sumie to nawet nie musiał. Rozumieliśmy się bez słów. Czasem jedno jego spojrzenie było wystarczająco dosadnym komentarzem.


Dzisiaj śpi sobie spokojnie i odpoczywa. Był już bardzo zmęczony i zasłużył na odpoczynek. Na psie lata był przecież prawie stulatkiem. Stary Bolser słodko śpi a ja go uroczyście żegnam. Niech mu ziemia lekką będzie...


poniedziałek, kwietnia 4

Moja pierwsza legacja cz. IV - Egzekucja

Dotarłem do celu późnym popołudniem. Rade, który razem z Mają, organizował projekt DOKUFEST in Nis, poinformował mnie przez telefon jak dojechać do siedziby organizacji. Tego wieczoru kończył się akurat projekt, który razem z Youth Initiative for Human Rights współorganizowała inna pozarządowa organizacja, Žene u Crnom. Załapałem się na kończącą go debatę, jak się okazało bardzo emocjonalną, podczas której musiał oczywiście pojawić się wątek Kosowa i Metohiji (taka nazwa funkcjonuje w Serbii). Po jej zakończeniu ustaliliśmy plan działania na następny dzień, po czym odwieziono mnie do hotelu. Jako niezależny dyplomata zostałem ulokowany na siódmym piętrze Hotelu Ambasador, skąd mogłem rzucić okiem na miasto.


Rano udaliśmy się wszyscy do filharmonii, gdzie organizowany był festiwal. Niewielkich rozmiarów budynek był idealną lokalizacją – kameralny, nie za duży i nie rzucający się w oczy. Chodziło o to, że cała impreza była pół - otwarta. Zaproszono dziennikarzy, profesorów uniwersytetu, przedstawicieli władz miejskich i organizacji pozarządowych, etc. Obawy dotyczyły napiętej sytuacji politycznej, w której wszelkiego rodzaju publiczne nawiązania do Kosowa mogłyby być odebrane jako propaganda i spowodować niepożądane reakcje radykalnych środowisk. Ustaliliśmy jakie będą nasze obowiązki podczas ceremonii otwarcia; Maja w kilku słowach wyjaśni ideę naszego projektu, Rade przedstawi wybrane filmy a ja – jako przedstawiciel DOKUFEST – zapoznam gości z prizreńskim festiwalem.  Wszystko było dopięte na ostatni guzik.


Podczas mojej mowy serce biło mi jak szalone, a lewa noga tupała mocno i intensywnie niczym młot pneumatyczny. Praktycznie sam wygrywałem sobie nią rytm i czułem się trochę jakbym tańczył. Zapewniono mnie jednak potem, że nie tańczyłem. Wszystko poszło świetnie a ja zaliczyłem swoje pierwsze publiczne wystąpienie w Serbii, zakończone w dodatku oklaskami. Wzbudzałem też wśród gości całkiem sporą ciekawość: Jakże to tak, Polak? Kto był z Prizren, matka czy ojciec? Podobne pytania towarzyszyły mi przez cały wieczór. Teoretycznie moja misja była już zakończona i mogłem zacząć myśleć o tym jak nazajutrz zapoznać się z miastem i pooddychać jego historią.

Niška tvrđava czyli miejska cytadela

Następnego poranka zobaczyłem przez okno główną atrakcję miasta, która odzwierciedla zarazem jego bogatą historię – Cytadelę.


Zlokalizowana na prawym brzegu rzeki Niszawy twierdza jest jednym z najważniejszych i najlepiej zachowanych tego typu obiektów na Bałkanach. Chociaż formę w obecnym kształcie nadali twierdzy Osmanie, znaleźć można w obrębie jej murów pozostałości z czasów rzymskich i bizantyjskich.


Wśród najważniejszych budowli, które przetrwały tu po dziś dzień wymienić trzeba Meczet Bali Bey (XVI wiek), turecką łaźnię (XV wiek) oraz prochownię (XVIII wiek). Wszystkie te budynki zaadoptowane są dzisiaj do celów kulturalnych.



Drugą (a dla niektórych pierwszą) najważniejszą atrakcją turystyczną Niszu jest Ćele-kula, czyli Wieża Czaszek.


Kiedy podczas pierwszego powstania przeciw Osmańskiej okupacji, dowództwo armii serbskiej zdecydowało o zajęciu miasta, Turcy zorganizowali ogromną kontrofensywę w celu spacyfikowania powstańców. 31go maja 1809 roku przeważające siły osmańskie pokonały Serbów w bitwie pod Čegar. Stevan Sinđelić, dowódca powstania, w obliczu klęski zdecydował się na czyn, który do dzisiaj stanowi dla Serbów wzór męstwa – wysadził w powietrze magazyny prochu. Eksplozja była tak potężna, że zabiła wszystkich, zarówno broniących się Serbów jak i atakujących Turków. Po bitwie Wielki Wezyr Hursid Pasha rozkazał zbudować na głównej drodze do Istambułu wieżę z czaszek poległych Serbów. Budowla miała przestrzec tych, który planowaliby w przyszłości przeciwstawić się Imperium Osmańskiemu. Dziś wiemy, ze jeszcze w tym samym stuleciu Serbom, podobnie jak Bułgarom i Rumunom, udało się zrzucić tureckie jarzmo i wybić na niepodległość. Jeszcze pod koniec XIX wieku zbudowano też wokół wieży kaplicę.


Oprócz historii można w Niszu poczuć też, jakże charakterystyczny dla miast dawnej Jugosławii, klimat wieloetniczności. Przynajmniej jego ślady, resztki. Zbudowany w 1720 roku Meczet Islam-aga, mimo iż ucierpiał podczas zamieszek w 2004 roku, nadal działa jako świątynia dla muzułmanów a mieszkający tu katolicy mogą co niedziele modlić się w Kościele Przenajświętszego Serca Jezusowego.



W Niszu żyją też obok siebie małe społeczności Czarnogórców, Bułgarów, Chorwatów i Jugosłowian (sic!) ale drugą – po Serbach – najliczniejszą grupą są oczywiście Cyganie. Wieczorem, gdy kończyłem już zwiedzanie i wolnym krokiem zmierzałem do filharmonii, obok bramy Istambulskiej pojawili się i oni…


     Po oficjalnym zakończeniu festiwalu organizatorzy wraz z niektórymi gośćmi udali się do siedziby organizacji, gdzie odbyło się nieoficjalne zakończenie, czyli po prostu puentująca wszystko impreza w iście bałkańskim stylu. Rakija, muzyka na żywo i tańce do bladego świtu. Następnego dnia, około południa, z lekkim plecakiem i troszkę ciężką głową opuściłem Nisz, kończąc w ten sposób swoją pierwszą legację. 

czwartek, marca 31

Moja pierwsza legacja cz. III - Podróż

Prizren i Nisz są oddalone od siebie o niecałe 200 km i trasa ta – teoretycznie rzecz biorąc – powinna zabrać mniej więcej 3 godziny. Gdy istniała stara, dobra Jugosławia, czyli do końca lat 90 tych, tyle czasu z pewnością było potrzeba aby ten dystans pokonać. Dzisiaj sprawy są oczywiście troszkę bardziej skomplikowane. Podstawowym problemem jest pieczątka w paszporcie, którą otrzymuje każdy kto wylądował na lotnisku w Prisztinie. Od czasu zakończenia wojny i ustanowienia w Kosowie protektoratu ONZ, każdy nowo przybyły cudzoziemiec dostaje stempel tej organizacji. Na pierwszy rzut oka wygląda on całkiem imponująco: stempel ONZ, wow, extra… Nie wzbudza natomiast ten znaczek euforii wśród serbskiej policji granicznej, a dokładniej uniemożliwia on przekroczenie granicy (czy jak wolą Serbowie – „strefy buforowej”) kosowsko – serbskiej. Według serbskich władz jest on równoznaczny z nielegalnym wkroczeniem na terytorium, które oficjalnie podlega ich jurysdykcji. W rzeczywistości jest to tylko zwykła złośliwość, utrudniająca podróżowanie cudzoziemcom. Ja miałem takich znaczków kilka i musiałem jechać „na około”, czyli przez Macedonię. Najlepszy transport w tym przypadku to autobus ONZ, którym każdy cudzoziemiec może za darmo dostać się z Prisztiny do Skopje. Niecałe dwie godzinki i jestem w stolicy Macedonii. Stąd już bezpośrednio mogę dostać się do miejsca destynacji – Niszu.

Wątpliwości i obawy

Teoretycznie wszystko powinno pójść jak z płatka ale było kilka znaków zapytania, które pojawiały się w mojej głowie na skutek niepokojących sytuacji eskalujących w regionie. Ogłoszenie niepodległości spowodowało manifestacje i protesty Serbów w Czarnogórze oraz Bośni. W Belgradzie tłumy protestujących zaatakowały ambasadę USA i Słowenii, której pech polegał na tym, że w tym czasie przewodniczyła Unii Europejskiej. Amerykanie ze względów bezpieczeństwa zdecydowali się nawet ewakuować swój personel dyplomatyczny ze stolicy Serbii.


  
          Na radykalne posunięcia zdecydowały się też władze Serbii, które wydały nakaz aresztowania Premiera, Prezydenta i Przewodniczącego Parlamentu Kosowa. Serbskie media natomiast, porównywały decyzję państw uznających niepodległość nowopowstałej republiki do polityki III Rzeszy i faszystowskich Włoch, które również „odrywały” części ziem serbskich przy akceptacji społeczności międzynarodowej. Na domiar tego wszystkiego Polska, jako pierwsze państwo słowiańskie, uznała już niepodległość Republiki Kosowa. Wszystkie te wątki napędzały trochę moją wyobraźnie. Były to jednak w większości tylko przekazy medialne, a media – jak to media – mają w zwyczaju czasem zanadto wyolbrzymiać… Moja strategia była prosta: po wjechaniu do Macedonii porozumiewam się tylko w języku serbsko-chorwackim, a jeśli nie będę znał jakiegoś słówka to pomagam sobie, równie słowiańską, polszczyzną.
- Do domu, do Serbii jedziemy, tak? – pyta głośno uśmiechnięty kierowca autobusu na dworcu głównym – Ale chyba się podobało w Macedonii i planujemy powrót, co?
Po drugim pytaniu uśmiechać zaczęli się już prawie wszyscy pasażerowie. Odparłem, również szeroko uśmiechnięty, że Macedonia nie może się nie podobać i wrócę tu jak tylko pojawi się okazja. Miło zrobiło mi się też z tego powodu, że przez lokalnych, ex-Jugosłowian, potraktowany zostałem jak swój. Wszystko szło lekko i miło. Po niecałej godzinie zatrzymujemy się na granicy z Serbią. Minimalny niepokój wzbudzała tylko we mnie ewentualna kontrola mojego plecaka przez celników. Miałem w nim jakby nie było trochę albańsko i angielskojęzycznych materiałów promocyjnych DOKUFEST. Niby nic takiego ale z drugiej strony było to wystarczająco dużo aby uznać mnie za jakiś podejrzany charakter, któremu w głowie polityczna propaganda… Tak przynajmniej mi się wydawało. Jako, ze siedziałem zaraz obok kierowcy byłem też pierwszym do kontroli. Po chwili postoju duży, brzuchaty celnik, wczłapawszy się po schodach, sapiąc przy tym niemiłosiernie, przywitał się z kierowcą i zamienił z nim kilka słów, które obydwoje spuentowali szczerym śmiechem. Po chwili obrócił się w moją stronę i poprosił o paszport. Po jego otrzymaniu spojrzał się na mnie i pyta:
- Poljak, aaa? Kako sporazumemo se?
- Normalno – odparłem z uśmiechem.
Celnik-brzuchal również się uśmiechnął i zaczął kartkować mój paszport. W końcu dojechał do pieczątek ONZ i spytał co robiłem w Kosowie. Odpowiedziałem, ze pracuję z mniejszościami narodowymi. Po chwili namysłu oddał mi paszport  i miło się pożegnał. Teraz pozostało już tylko bezpiecznie dojechać do Niszu. 

środa, marca 16

Moja pierwsza legacja cz. II - Przygotowania

Misje o charakterze jednorazowym od starożytności stanowiły główne narządzie dyplomacji. Organizowano je ad hoc a ich czas uzależniony był od potrzeb. Wysyłano na nie szczególnie zaufanych dworzan, których najczęściej nazywano, z łaciny; legatus (wysłannik) lub oratore (mówca – co odwoływało się do umiejętności perswazji i przekonania słuchacza). Mając na uwadze dość nietypowy cel i całkiem szczególne okoliczności mojej misji, stwierdziłem, że muszę się do niej odpowiednio przygotować i dowiedzieć się więcej o miejscu destynacji.

Ναϊάδες – Naissus – Ниш – Niš – Niş

Naissus był jednym z wielu miast Półwyspu Bałkańskiego zajętych przez Rzymian w I wieku p.n.e., którzy projektując sieć dróg na nowo zdobytym terytorium zdecydowali, że będzie on jednym z głównych przystanków na Via Maritis – trasie łączącej Singidunum (dzisiejszy Belgrad) z Bizantium (dziś Istambuł). Etymologia nazwy Naissus („miasto nimf”) wiąże się z pochodzącym z mitologii greckiej terminem Ναϊάδες, który odnosi się do nimf wód lądowych (wodospadów, potoków, strumieni, źródeł rzek, jezior). Niš jest też identyfikowany jako mityczna Nysa, gdzie miał wychowywać się Dionizos, grecki bóg ekstazy, dzikiej natury, imprez i wina. Przyznam szczerze, że przy czytaniu tej informacji zadrżała moja wątroba…
Niš jest tym samym jednym z najstarszych miast na Bałkanach, a przez swoje strategiczne położenie, już od starożytności postrzeganym jako wrota między wschodem a zachodem. Jego lokalizacja była zarówno źródłem bogactwa i prosperity jak i tragedii oraz katastrof. Od III wieku n.e., kiedy to Cesarz Klaudiusz II stoczył tu zwycięską bitwę z Gotami miasto było jednym z głównych celów ataków najeźdźców z północy i południa. Przez następne tysiąclecie Hunowie, Awarowie, Słowianie, Bizantyjczycy, Bułgarzy, Węgrzy, Grecy, Serbowie i Turcy po kolei zdobywali miasto oraz kontrolowali je przez dłuższy lub którzy czas. Ostatni z nich, Turcy Osmańscy, rozgościli się tu na 300 lat czyniąc z Nişu administracyjne i militarne centrum regionu… Na razie to tyle jeśli chodzi o podróżowanie w historię.
Dziś Ниш jest trzecim co do wielkości miastem w Serbii oraz ważnym ośrodkiem przemysłowym, kulturalnym i edukacyjnym. Pozarządowa organizacja Youth Initiative for Human Rights w swojej działalności stara się łączyć kulturę z edukacją. Projekt „DOKUFEST in Niš” miał polegać na promocji prizreńskiego festiwalu w Serbii, ale też na uświadamianiu lokalnej społeczności o rozwijającej się prężnie w Kosowie działalności kulturalnej. Całość trwać miała dwa dni, podczas których zaprezentowane miały byś filmy z wszystkich byłych republik jugosłowiańskich, które wyróżniono w Prizren w poprzednich latach. Jako legatus DOKUFEST miałem tam reprezentować festiwal, a skoro byłem też oratore, musiałem podczas ceremonii inauguracyjnej wygłosić krótką mowę, która przekonałaby słuchaczy do odwiedzenia Prizren podczas kolejnych festiwali.
Natenczas były to wszystkie informacje jakimi dysponowałem. Przygotowaliśmy trochę katalogów, plakatów i ulotek z poprzednich festiwali, które miałem zabrać za sobą i wszystko było gotowe. Pozostało tylko czekać na dzień wyjazdu.

poniedziałek, marca 7

Moja pierwsza legacja cz. I - Prolog

17 lutego 2008 roku, o godzinie 15.51 Premier Kosova, Hashim Thaçi proklamował niepodległość Kosowa, którą parlament zatwierdził kompletną większością głosów (109-0; przy nieobecności reprezentantów partii serbskich). Międzynarodowy wydźwięk tego aktu, reakcje zainteresowanych państw, w tym przede wszystkim Serbii i jej sojuszników, można było śledzić w mediach ale po pewnym czasie zaczynały od tego puchnąć uszy. Potok słów płynął już od dawna. Praktycznie od 1999 roku trwały zapewnienia, obiecanki i deklaracje rozwiązania sporu oraz stworzenia warunków, w których zwaśnione strony będą mogły żyć w pokoju. ONZ zapewni to, USA pomoże w tym, UE w tamtym, i tak jakoś to szło przez prawie całą dekadę.



Po deklaracji trochę zmieniła się atmosfera. W Prizren było jak zawsze spokojnie i wszystko kołysało się powoli ale wyczuwalne było napięcie. Ekscytacja, ogólne podniecenie i wyczekiwanie na następny krok. Wojska NATO się reorganizowały, policji (wszystkich trzech rodzajów) było na ulicach trochę więcej niż zwykle. Różne były też reakcje poszczególnych społeczności. Cyganie, z którymi pracowałem, byli trochę przestraszeni. Brało się to z niepewności co do poszanowania ich praw w nowym państwie. Niepewność przejawiała się też wśród Turków, Bośniaków i innych muzułmańskich Słowian. Niepewność ta napędzała tworzenie najróżniejszych scenariuszy. Kiedy coś się wydarzy i jak zareagują ludzie w Prizren? Co zrobią Serbowie w pobliskiej Brezovicy? Nie brakowało tez mitomanów, którzy „słyszeli” o mobilizacji wojsk serbskich przy północnej i wschodniej granicy. Do tego wszystkiego wśród Serbów zamieszkałych na północy zaczęły organizować się grupy protestu, które czasem przybierały formy bardzo agresywne. Sporadyczne ataki na posterunki przygraniczne, częstsze niż zwykle manifestacje w Mitrovicy etc. Wszystko to zaczęło mnie męczyć do tego stopnia, że zdecydowałem się wziąć wolne. Chociaż na chwile wyjechać, ale nie do innego miasta, a zawłaszcza nie do Prisztiny, w której wszystko jest jeszcze bardziej intensywne. Odpocząć od chaosu i spekulacji w miejscu, gdzie ludzie żyją innymi sprawami niż niepodległość Kosowa. Macedonia była pierwszą opcją ale liczyłem, że jakimś cudem pojawi się inna.
Los uśmiechnął się do mnie szeroko bo tego samego przedpołudnia kiedy zapadła decyzja o urlopie, nakreślił się jego szczegółowy plan. Wszystko to wydarzyło się kiedy po drodze do pracy zatrzymałem się w siedzibie DOKUFEST, gdzie przy porannej kawie z papierosem podzieliłem się swoimi przemyśleniami dotyczącymi męczącej sytuacji w mieście oraz planem wyjazdu. Okazało się, że moment był idealny, ponieważ DOKUFEST planowało zorganizować razem z Youth Initiative for Human Rights, festiwal filmowy w Niszu (Serbia) ale w zaistniałej sytuacji trudno było im znaleźć kogoś, kto by ten projekt zrealizował. Po krótkiej dyskusji padła konkluzja:
- Na granicy nie możesz mieć żadnych problemów: Jesteś Polak (Unia Europejska), mówisz po serbsku (słowiański brat i w dodatku zna „naszą” mowę) i wyglądasz jak tutejszy (Bałkany). Nie chcesz podjąć się tego zadania?
Ofertę przyjąłem i tym samym stanąłem przed perspektywą swojej pierwszej w życiu legacji.

czwartek, lutego 3

Panowie Pustyni Negew

Droga numer 90 zaczyna się w okolicy Metuli, najdalej wysuniętym na północ mieście Izraela, a kończy w Elat, jedynym izraelskim porcie nad Morzem Czerwonym. Łączy Galileę, najludniejszą, najbardziej żyzną i bogatą część kraju z pustynią Negev, zajmującą 60% jego powierzchni, choć najmniej zaludnioną. Dla współczesnych Izraelczyków z miejscem tym łączy się przede wszystkim historia jednej postaci – Bena Guriona, urodzonego w Płońsku, współtwórcę i pierwszego premiera Izraela. Uważał on, że Negev jest rejonem kluczowym dla rozwoju kraju, i tym samym jego przyszłością. 


Największym efektem zainicjowanego z wielkim rozmachem projektu kolonizacji pustyni Negev jest Uniwersytet im. Bena Guriona, prężny ośrodek naukowy specjalizujący się w technologiach przetwarzania energii słonecznej. Dzisiaj Izrael jest liderem w dziedzinie pozyskiwania energii z tego źródła, a mieszkańcy kibuców i miast Negevu dumni są z tego, że udało im się okiełznać tak surowe środowisko. Nie są oni jednak pierwszymi gospodarzami tej części Bliskiego Wschodu, którzy potrafili w tak surowych i nieprzyjaznych warunkach stworzyć bogatą i kwitnącą kulturę.


Edomici i Nabatejczycy

Edomici byli ludem należącym do hebrajskiej gałęzi Semitów, blisko spokrewnionym z Izraelitami, z którymi przez stulecia prowadzili krwawe wojny. Zamieszkiwali ziemie położone między Morzem Martwym i Czerwonym, które dzisiejsza trasa 90 przecinałaby dokładnie na pół. W V wieku p.n.e. zostali wyparci ze swoich siedzib przez napierający z Pustyni Arabskiej lud Nabatejczyków i osiedlili się w części Judy, na południe od Hebronu. Z czasem Edomici zostali podbici przez Izraelitów, którzy narzucili pokonanym swoje obyczaje i wierzenia ale także traktowali ich z pogardą.
Nabatejczycy natomiast rozpoczęli budowę kupieckiego państwa, które z czasem urosło do rangi lokalnego imperium. Na terytoriach kontrolowanych przez Nabatyjczyków, zwanych wtedy Nabateą, krzyżowały się prawie wszystkie szlaki karawanowe Bliskiego Wschodu ze słynną tzw. Drogą Królewską z Petry przez Amman do Damaszku. Najważniejszym regionem było pasmo gór Es Szara, ze stolicą Petra (z legendarnym, wykutym w skale „Skarbcem Faraona” znanym wszystkim miłośnikom filmu Indiana Jones i Ostatnia Kruciata).


Ich karawany kursowały między portami Zatoki Perskiej, Oceanu Indyjskiego, Morza Czerwonego i Śródziemnego, zatrzymując się w licznych pustynnych miastach – koloniach kupieckich. Przykładem tego typu osady jest Avdad, główny przestanek między stolicą państwa a najważniejszym portem nad Morzem Śródziemnym w Gazie.











Regres Nabatei rozpoczął się w 106 roku, kiedy to została ona oficjalnie włączona do Imperium Rzymskiego, i przemianowana na prowincję Arabia ze stolicą w Bostrze (dzisiaj w Syrii). Rzymianie przejęli wtedy kontrolę nad szlakami handlowymi pozbawiając tym samym tę kupiecką społeczność głównego źródła dochodu. Nie spowodowało to jednak upadku Nabatyjczyków, którzy znaleźli inny sposób na zagospodarowanie pustyni. Od tego czasu pierwszoplanowym zajęciem „Panów Negevu” stała się  produkcja wina oraz oliwy z oliwek. Produkty te dawały w tamtych czasach dochód zbliżony do tego, który dziś daje państwom regionu ropa naftowa.
Kres Nabatei miał nadejść w VII wieku i co ciekawe, spowodowali go najeźdźcy z południowego wschodu, z tej samej strony, z której  ponad tysiąc lat wcześniej przybyli Nabatejczycy. W krótkim czasie ich większość uległa islamizacji i arabizacji. Dzisiaj ich dziedzictwo znaleźć można w Jordanii, Izraelu i Arabii Saudyjskiej. Najciekawszy przykład spuścizny Edomitów, Izraelitów i Nabatejczyków łączy się z osobą Heroda – biblijnego Króla Judei. Dla chrześcijan utożsamiany jest on z potworem, który obawiając się nadejścia króla żydowskiego (Jezusa Chrystusa) nakazał rzeź niemowląt z okolic Betlejem. Dla Żydów jest on brutalnym choć miłującym sztukę królem, za którego panowania zbudowano liczne miasta twierdze (w tym słynną Mesadę) oraz odbudowano Świątynię Jerozolimską, najświętsze miejsce dla wyznawców Judaizmu. Dzisiaj miejsca związane z Herodem są jednymi z głównych atrakcji turystycznych Ziemi Świętej. Gdzie tu Edomici i Nabatejczycy możnaby spytać?
Otóż ojcem Heroda był Antypater, Edomita, którego talent i przedsiębiorczość wyniosły na najwyższe stanowiska. Jedną z jego decyzji było skoligacenie się z Nabatejczykami, „ludem wówczas bogatym i możnym”. Zdecydował się więc poślubić Kufrę, przedstawicielkę znakomitej rodziny nabatejskiej. Owocem ich związku był Herod, zwany później Wielkim.