poniedziałek, stycznia 30

Islamski Pas Bałkanów cz. 4 – Ustiprača


Zoran powiedział mi, że do Nowego Pazaru najlepiej dostać się autobusem do  Medjedja (na zachód od Driny) i tam przesiąść się na ekspres Sarajevo – Nowy Pazar. Dziwna to rzecz że na tej trasie nie ma tak ważnego, historycznego miasta, w którym znajduje się jeden z dwóch obiektów UNESCO w Bośni ale cóż… Nie ma i koniec. Przystanki są też nieoznakowane i nie bardzo wiadomo gdzie się właśnie zatrzymaliśmy. Poprosiłem sprzedawcę biletów o poinformowanie mnie jak dojedziemy do Medjedja, na co on odparł z śmiechem – Ne ma problema – po czym wysiadł z autobusu. Miała ta przejażdżka trwać 20 minut więc po 30 zacząłem się lekko niepokoić i podszedłem do kierowcy z pytaniem, kiedy dojedziemy do Medjedja. Odparł, że już dawno je przejechaliśmy i teraz jesteśmy w Ustiprača, a tak naprawdę to to jest mój przystanek a nie Medjedja, bo tamtędy autobus do Nowego Pazaru nie jeździ... Tyle absurdu na początek. Okazać się mialo, że absurd jest nieodłącznym elementem tego miejsca. Ustiprača to małe miasteczko nad Driną, gdzie nic specjalnego nie znajdziemy oprócz kilku restauracji i przystanku autobusowego. Na ten mały przystanek miał podjechać mój transport do Serbii ale dobiero za 3 godzinki więc mogłem spokojnie pojeść, popić i podumać otoczony zielonymi, górzystymi brzegami gryszpanowej rzeki.


Właściwie nic nie wskazywało na to, że pobyt w tym małym miasteczku, o którym nigdy nie słyszałem, zapewni sobie miejsce w relacji z podróży przez pas. Stało się tak nie za sprawą smacznych ćevapčići z zimnym piwem czy pięknych widoków ale przez jednego, grubego Bośniaka. Najbardziej absurdalnej postaci jaką widziałem w tych ostatnich godzinach w Bośni. Był on idealnym odzwierciedleniem bośniackiego (a może bardziej bałkańskiego) podejścia do zabawy z bronią. W odległości kilkudziesięciu metrów od przystanku, tuż nad wodą, podjechał na prowizoryczny parking stary niemiecki samochód, z którego wyszedł nasz bohater. Przeciągnął się leniwie po czym podszedł do bagażnika i zaczął coś szukać. Po chwili wyciągnął strzelbę, odwrócił się w stronę stojących przy drodze kubłów na śmieci, z których dzikie psy wyjadały resztki. Ustawił się w wygodnej i stylowej pozycji po czym zaczął strzelać do psów. Po piątej salwie rozszedł się po okolicy przeraźliwy pisk pierwszego trafionego psa, któremu grubas odstrzelił tylną łapę. Pies na trzech pozostałych łapach uciekł do lasu piszcząc  niemiłosiernie a strzelec wsiadł do samochodu i odjechał. To moje ostatnie wspomnienie z Bośni a kolejny przystanek to już Sandżak.