środa, października 13

Palestyna cz. 1






Zaczęło się mniej więcej o godzinie 19tej. Słońce już zaszło ale było jeszcze trochę widocznie kiedy dojechaliśmy do czerwonych znaków po obu stronach szosy. Jasno i wyraźnie informowały, że Izraelczycy nie mogą jechać dalej gdyż zbliżamy się do granicy Autonomii Palestyńskiej. Tablice rejestracyjne samochodu, który nas tu dowiózł zaczynały się na litery IL. Kierowca powiedział, ze nie może dalej. Zabraliśmy nasze plecaki i ruszyliśmy pieszo w stronę świateł najbliższego miasta – Jerycha. Po kilku minutach, w środku ciemnej pustki gdzie jedynym rozjaśnieniem były lampy przejeżdżających samochodów, zatrzymała się przed nami taksówka. Wesoły taksiarz zapytał czy nie potrzebujemy transportu do Jerycha, który kosztuje 20 szekli. Nasza pozycja nie pozwalała na targowanie się więc ofertę przyjęliśmy. Z wielkimi uśmiechami i nawet nie wyjmując z kieszeni paszportów przejechaliśmy przez posterunek graniczny, poczęstowani jeszcze większymi uśmiechami palestyńskich policjantów, którzy życzyli nam miłej zabawy. Tak przyjęto nas w Palestynie. 
Kilka słów wstępu o Jerychu. To miasto w Judei, we wschodniej części Palestyny, w pobliżu rzeki Jordan. Najniżej położona osada ludzka (258 m.p.p.m) strategicznie ulokowana na granicy ziem uprawnych i pustyni. Miejsce gdzie bujna roślinność wpada na piaskowe wzgórza. Tropikalne lato przerywa łagodna zima. Kiedy ludzie zaczęli zmieniać się z wędrownych konsumentów na osiadłych producentów żywności, to właśnie te wyjątkowo korzystne okoliczności przyrody zatrzymały ich w okolicy Jerycha. Pierwsze mury obronne wzniesiono tu 8000 lat p.n.e. w miejscu które dziś nazywa się Tel Es-Sultan i znajduje przy wiecznym źródle wody, czynnym po dziś dzień. Biblia opisuje je jako „miasto palm”. To tu hebrajskie trąby miały zniszczyć mury miejskie a szatan kusić miał Jezusa, który medytował sobie w jaskini przez 40 dni… 
Wszystkie te kolorowe wizje prysły jak tylko wjechaliśmy. Moje przerażenie balansował jedynie niezdrowy luz N’zingi, mojej kompanki. Widok nie zgadzał się z wyobrażeniami. Brudne i ciemne ulice. Małe zniszczone budynki i jeden wielki, arabski bałagan. Oczywiście nikt nigdy nie mówił, że będzie lekko i pachnąco więc trzeba było się otrząsnąć. Zaczęliśmy razem z taksówkarzem szukać jakiegoś noclegu. Starsi panowie siedzący przed sklepem z tytoniem okazali się nad wyraz pomocni. Jeden z nich, po przeprowadzeniu kilku dość energicznych rozmów przez komórkę, nakierował nas na gościniec swojego przyjaciela. Niedrogo i niedaleko. Tam też się udaliśmy i po wypiciu kawy razem z taksówkarzem i gospodarzem hotelu z ulgą odetchnęliśmy.
Jak tylko odsłoniliśmy firany i wpuściliśmy do pokoju trochę światła zaczęła się właściwa przygoda. Poranny widok z okna zaczarował nas tak, że przez co najmniej 10 minut gapiliśmy się z otwartymi buziami przed siebie. Piękna zieleń palm połączona z czystą bielą budynków, przykryta od góry delikatnym, piaskowym brązem gór, to pierwszy krajobraz miasta. Nie było już tak przerażające. Wystarczyło tylko trochę słońca aby uspokoić mnie i naładować baterię. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz