wtorek, października 19

Palestyna cz. 2









Nasz hotel znajdował się na zachodnich przedmieściach, niedaleko obozu dla uchodźców Aqabat Jabr, około 3 kilometry od ruin starego Jerycha. Kiedy rano próbowaliśmy  się wymeldować gospodarz powiedział, że bez porannej kawy nie ma opcji na opuszczenie hotelu. Oprócz kawy zaproponował transport gdziekolwiek potrzebujemy się dostać. Ofertę oczywiście przyjęliśmy i po wypiciu filiżanki arabskiej (patrz extra-mocnej) kawy ruszyliśmy. Naszym środkiem transportu był biały i całkiem nowy Mercedes W210. Jak tylko wjechaliśmy na drogę dwupasmową na moim czole zaczęły pojawiać się kropelki potu. Gospodarz-kierowca nie wyglądał na kogoś kto się spieszy ale to nie znaczyło, że wypadało mu jechać wolniej niż 120 km/h, oczywiście w mieście. Do tego dodać trzeba, ze przepisy ruchu drogowego w Autonomii Palestyńskiej różnią się troszkę od tych w Europie czy nawet w Izraelu. Samo słowo – przepisy – jest w tym miejscu nadużyciem. Generalnie wyprzedzanie na trzeciego, na progach zwalniających nie należy do rzadkości. Strona, którą należy wyprzedzać, również jest tu prywatną sprawą kierowcy. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy pod ruiny starego Jerycha. Nie było czasu, żeby zobaczyć wszystko a oczywiście, zawsze trzeba zostawić coś na następny raz. Zdecydowaliśmy, że nasze przygody skupić się powinny wokół dwóch miejsc: Monastyr Kuszenia i Pałac Hishama.

  
Kiedy w 326 roku Cesarz Konstantyn wysłał swoją matkę, królową Helenę do Ziemi Świętej aby ta znalazła miejsca związane z Chrystusem zdecydowała ona, że góra pod Jerychem jest jednym z nich. Arabska nazwa – Jabal Qurantul – to kopia łacińskiej Mons Quranta, co oznacza góra czterdziestu. Nawiązywać miała do czasu, który Jezus miał spędzić w jaskini a nadali ją Krzyżowcy. Dziś znajduje się tu prawosławny monastyr. Mimo, iż pierwsza budowla sakralna powstać tu miała w VI wieku, dzisiejszą formę nadano budynkowi pod koniec wieku XIX. Wrażenie jakie robi ta dumnie wisząca na środku skarpy świątynia jest trudne do opisania. Wygląda jakby ktoś – jakiś olbrzym czy inny tytan – wbił ją w skałę albo przykleił do niej. Od bramy głównej do kaplicy prowadzi wąski tunel, którego jedna strona to lita skała a druga to ściana monastyru z pomieszczeniami dla duchownych. Kolory obu ścian komponują się. Jakieś 15 metrów przed kaplicą znajduje się grota – najstarsza część monastyru – gdzie od świtu do zmierzchu stoi tłum starszych kobiet, zalanych łzami i odpalających świeczki. Pierwsze co do głowy przychodzi na ich widok to ogromny szacunek dla ich kondycji – codziennie te schody!!!
Z góry łatwiej i przyjemniej się schodzi więc uśmiechnięci ruszyliśmy w kierunku naszej kolejnej atrakcji  – Pałacu Hishama. Znajdował się on jakieś 4 km od nas więc musieliśmy zdecydować jak się tam dostać. Wybraliśmy inną ścieżkę od tej, którą się wspinaliśmy i jak się miało okazać wybór był trafny. Po drodze, przy budce ze świeżo wyciskanymi sokami owocowymi, spotkaliśmy parę policjantów z samochodem. Na pytanie – Jak możemy się dostać do pałacu? – odpowiedzieli – Usiądźcie, odpocznijcie, napijcie się soczku. Krótka rozmowa o nas, o celu naszej wycieczki a po niej zaczęli nam „pomagać”.  Do pałacu najlepiej pojechać taksówką z centrum – mówi starszy policjant w stylu macho – zawieziemy was tam naszym samochodem i znajdziemy wam taksówkę. Gdzie jedziecie jak zwiedzicie Jerycho? Do Nablusu. UUUU, to musicie odwiedzić saunę turecką – mówi z dużym uśmiechem ten sam stylowy policjant. 

Słowa dotrzymali. Przy Tel Es-Sultan wsiedliśmy do taksówki i udaliśmy się w stronę pałacu. Kompleks ten miał być zimową rezydencją dziesiątego kalifa z dynastii Ummayadów (za jej panowania Islam rozlał się niemal na całym Półwyspie Iberyjskim), Hisham’a  ibn Abd al-Malik’a, który rozpoczął budowę w 743 roku. Al-Malik zmarł po kilku miesiącach a jego następca Walid ibn Yazid, też nie dopełnił dzieła przed śmiercią. Pałacu w gruncie rzeczy nigdy nie ukończono. W 747 roku sporą jego część zniszczyło ogromne trzęsienie ziemi. Liczne fragmenty tego co ocalało przeniesiono do muzeum Rokefelera w Jerozolimie na początku XX wieku. Wszystko czego nie zniszczyły kataklizmy i ręka ludzka jest dzisiaj najwspanialszym przykładem architektury Ummayadów w Izraelu/Palestynie.



Na ogromnym dziedzińcu wita nas sześcioramienna gwiazda, którą dzisiaj uważa się za symbol Jerycha. Kilkanaście metrów za nią znajdujemy antyczną, pełną mozaik saunę i inne pomieszczenia, które służyć miały odświeżaniu ciała. Na północno-zachodniej ścianie pałacu znajduje się ogromna łaźnia z szesnastoma kolumnami, której podłogę stanowi ogromna mozaika. Niestety, w celu konserwacji, przykryto ją półmetrową warstwą piasku. Nie możemy więc zobaczyć co kryje na dnie. Możemy natomiast przyjrzeć się mozaice w małym budynku, a dokładnie pokoju gościnnym, mieszczącym się przy narożniku łaźni. Budynek ten jest najważniejszym przystankiem dla zwiedzających pałac. Na podłodze pokoju leży nietknięta przez czas ani żadnego chciwego kolekcjonera mozaika pokazująca scenę wyjątkową dla architektury Islamu. Przedstawianie żywych istot w sztuce (obrazy, mozaiki, rzeźby itd.) jest uważane w tej religii za bałwochwalstwo i surowo karane. Prawdopodobnie reguły te nie były jeszcze sprecyzowane w czasie gdy Islam był w fazie ekspansji. Nie wiemy tego na pewno ale wiemy co mozaika miała symbolizować.

Na drzewie widzimy 15 owoców pomarańczy, z których każdy oznacza państwo pod rządami Sułtana Abd al-Malik’a. Gazele – o nie głównie chodzi – to goście odwiedzający władcę w różnych celach. Te po lewej to dyplomaci, którzy przybyli w pokoju. Mogą przez to relaksować się pod drzewem i zajadać listkami. Gazela po prawej to szpieg przybyły w niecnych zamiarach. Spotyka go słuszna kara, wymierzona przez Lwa – Sułtana. Nie wiemy skąd czerpano inspirację przy tworzeniu tego arcydzieła. Prawdopodobnie wzorowano się na sztuce bizantyjskiej, w której jednak nie często spotykamy taką precyzję. Kawałki mozaiki są tak drobne, ze tworzą wrażenie tkaniny.


Po zwiedzeniu odpoczęliśmy trochę pijąc kawkę z przewodnikiem, którego polecił nam nasz gospodarz-kierowca, słuchając jego opowieści o młodości, utraconych zębach i miłościach.

2 komentarze:

  1. Żałuję, że do Jerycha nie dotarliśmy... z braku czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja niestety tylko "przejechałem" przez to miasto. Jeden dzień to troszkę za mało...

    OdpowiedzUsuń