sobota, listopada 13

Z kresów na Kresy cz.1 (Motywacja)

Kiedyś, nie pamiętam ile lat mogłem mieć, ale na pewno było to w czasie kiedy miałem już w szkole pierwsze lekcje geografii, usłyszałem fragment piosenki Włóczęgi – Tylko we Lwowie. Melodia spodobała mi się i zainteresowała o tyle, że postanowiłem poszukać tego muzykalnego miejsca na mapie Polski. Nie udało się. Idąc na łatwiznę spytałem ojca o Lwów ale nie pamiętam co mi odpowiedział. Ten kilkunastominutowy incydent ze swoim enigmatycznym zakończeniem był jedynym lwowskim akcentem jaki zanotowałem w dzieciństwie. Później długo, długo nic albo prawie nic, aż tu nagle Wrocław, a właściwie Wrocławianie. W pociągu, w pracy, na koncercie czy innej imprezie, od czasu do czasu poznałem jakąś osobę z Wrocławia. Kiedy znajomość wytrzymywała próbę pierwszych minut a jej uczestnicy przemieniali się w towarzyszy podróży, kompanów przy balkonowym papierosie czy kuflu piwa, pojawiały się pytania o miasto, jego mieszkańców i ich korzenie:
„Ja się urodziłem we Wrocławiu ale ojciec z rodzicami przyjechali ze Lwowa.”, „Dziadkowie mieli we Lwowie kamienice ale im zabrali i musieli do Wrocławia przyjechać.”…
W pociągu z Krakowa do Poznania, w przedziale pełnym ludzi kilku pokoleń, zaczęła się energiczna rozmowa o Wrocławiu jako „nowym” Lwowie. Muszę dodać nie wtajemniczonym, że jest (choć coraz mniejsza) jakaś dziwna, niejasna dla mnie antypatia między Wrocławiem a Poznaniem. Jej idealnym odzwierciedleniem był do niedawna stan dróg wylotowych z Poznania na Wrocław i vice versa. Dziś drogi pięknieją i razem z młodymi ludźmi europeizują się, zapominając też o starych niesnaskach…
Wracając do pociągu; jedyne wolne miejsce w przedziale zajęła starsza pani o długich czarnych włosach i bardzo młodych, również czarnych oczach, która dołączyła do nas kilkanaście minut po rozpoczęciu rozmowy i spokojnie siedząc przysłuchiwała się jej. Nagle jedna Wrocławianka w średnim wieku i okularach stanowczo oznajmiła: „Wrocław to moje miasto i dość mam już tych wspomnień kresowych! Moi rodzice są ze Lwowa ale ja nie.”
Pojęcia nie mam dlaczego ale wyskoczyło ze mnie dziwne zdanie, które całkowicie zmieniło atmosferę w naszym przedziale: „Bo widzi Pani, jak tak sobie myślę, ze Wilno to była stolica Litwy od zawsze i to jego ekwiwalentem powinien być Wrocław, a Szczecin jest piękny ale niech sobie go biorą byleby Lwów oddali.”
Nie wiem kogo miałem na myśli jako ich, dlaczego powinien i skąd ten Szczecin, ale nawet nie zdążyłem zebrać się na uzupełnienie czy wyjaśnienie tego twierdzenia, gdy nastąpił kolejny przełomowy moment w naszej dyskusji. Młode oczy starszej pani zrobiły się teraz bardzo duże i zeszklone. Spojrzała na mnie i powiedziała: „Jakie to miłe co Pan mówi… Bo widzi Pan ja jestem ze Lwowa. Jak miałam 12 lat wygonili naszą rodzinę i przyjechaliśmy tu, na ziemie odzyskane i od tego czasu mieszkam we Wrocławiu.”
Wrocławianka w okularach niemal od razu odpaliła: „Przecież Wrocław jest pięknym miastem.” Starsza Pani odpowiedziała: „Tak, jest bardzo pięknym miastem (…) ale nie moim.”
Okazało się, że nie tylko jej oczy były bardzo młode ale też głos, delikatny i łagodny. Brzmiała jak młoda dziewczyna i takiej też miała oczy. Może oczy jej zatrzymały się we Lwowie i zdecydowały, że razem z głosem nie będą się starzeć. Może młodniały na każdą myśl o Lwowie… Po jej ostatnim zdaniu w przedziale zapanowała cisza. Wszystkich ogarnęła zaduma a ja uświadomiłem sobie, że muszę pojechać do Lwowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz