Zoran powiedział mi, że do Nowego Pazaru najlepiej
dostać się autobusem do Medjedja (na
zachód od Driny) i tam przesiąść się na ekspres Sarajevo – Nowy Pazar. Dziwna
to rzecz że na tej trasie nie ma tak ważnego, historycznego miasta, w którym
znajduje się jeden z dwóch obiektów UNESCO w Bośni ale cóż… Nie ma i koniec. Przystanki
są też nieoznakowane i nie bardzo wiadomo gdzie się właśnie zatrzymaliśmy.
Poprosiłem sprzedawcę biletów o poinformowanie mnie jak dojedziemy do Medjedja,
na co on odparł z śmiechem – Ne ma problema – po czym wysiadł z autobusu. Miała
ta przejażdżka trwać 20 minut więc po 30 zacząłem się lekko niepokoić i
podszedłem do kierowcy z pytaniem, kiedy dojedziemy do Medjedja. Odparł, że już
dawno je przejechaliśmy i teraz jesteśmy w Ustiprača, a tak naprawdę to to jest
mój przystanek a nie Medjedja, bo tamtędy autobus do Nowego Pazaru nie
jeździ... Tyle absurdu na początek. Okazać się mialo, że absurd jest nieodłącznym elementem tego miejsca. Ustiprača to małe miasteczko nad
Driną, gdzie nic specjalnego nie znajdziemy oprócz kilku restauracji i
przystanku autobusowego. Na ten mały przystanek miał podjechać mój transport do
Serbii ale dobiero za 3 godzinki więc mogłem spokojnie pojeść, popić i podumać
otoczony zielonymi, górzystymi brzegami gryszpanowej rzeki.
Właściwie nic nie wskazywało na to, że pobyt w tym małym
miasteczku, o którym nigdy nie słyszałem, zapewni sobie miejsce w relacji z
podróży przez pas. Stało się tak nie za sprawą smacznych ćevapčići z zimnym piwem czy pięknych widoków ale przez
jednego, grubego Bośniaka. Najbardziej absurdalnej postaci jaką widziałem w tych ostatnich godzinach w
Bośni. Był on idealnym odzwierciedleniem bośniackiego (a może bardziej
bałkańskiego) podejścia do zabawy z bronią. W odległości kilkudziesięciu metrów
od przystanku, tuż nad wodą, podjechał na prowizoryczny parking stary niemiecki
samochód, z którego wyszedł nasz bohater. Przeciągnął się leniwie po czym
podszedł do bagażnika i zaczął coś szukać. Po chwili wyciągnął strzelbę,
odwrócił się w stronę stojących przy drodze kubłów na śmieci, z których dzikie
psy wyjadały resztki. Ustawił się w wygodnej i stylowej pozycji po czym zaczął
strzelać do psów. Po piątej salwie rozszedł się po okolicy przeraźliwy pisk
pierwszego trafionego psa, któremu grubas odstrzelił tylną łapę. Pies na trzech
pozostałych łapach uciekł do lasu piszcząc
niemiłosiernie a strzelec wsiadł do samochodu i odjechał. To moje
ostatnie wspomnienie z Bośni a kolejny przystanek to już Sandżak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz