poniedziałek, marca 7

Moja pierwsza legacja cz. I - Prolog

17 lutego 2008 roku, o godzinie 15.51 Premier Kosova, Hashim Thaçi proklamował niepodległość Kosowa, którą parlament zatwierdził kompletną większością głosów (109-0; przy nieobecności reprezentantów partii serbskich). Międzynarodowy wydźwięk tego aktu, reakcje zainteresowanych państw, w tym przede wszystkim Serbii i jej sojuszników, można było śledzić w mediach ale po pewnym czasie zaczynały od tego puchnąć uszy. Potok słów płynął już od dawna. Praktycznie od 1999 roku trwały zapewnienia, obiecanki i deklaracje rozwiązania sporu oraz stworzenia warunków, w których zwaśnione strony będą mogły żyć w pokoju. ONZ zapewni to, USA pomoże w tym, UE w tamtym, i tak jakoś to szło przez prawie całą dekadę.



Po deklaracji trochę zmieniła się atmosfera. W Prizren było jak zawsze spokojnie i wszystko kołysało się powoli ale wyczuwalne było napięcie. Ekscytacja, ogólne podniecenie i wyczekiwanie na następny krok. Wojska NATO się reorganizowały, policji (wszystkich trzech rodzajów) było na ulicach trochę więcej niż zwykle. Różne były też reakcje poszczególnych społeczności. Cyganie, z którymi pracowałem, byli trochę przestraszeni. Brało się to z niepewności co do poszanowania ich praw w nowym państwie. Niepewność przejawiała się też wśród Turków, Bośniaków i innych muzułmańskich Słowian. Niepewność ta napędzała tworzenie najróżniejszych scenariuszy. Kiedy coś się wydarzy i jak zareagują ludzie w Prizren? Co zrobią Serbowie w pobliskiej Brezovicy? Nie brakowało tez mitomanów, którzy „słyszeli” o mobilizacji wojsk serbskich przy północnej i wschodniej granicy. Do tego wszystkiego wśród Serbów zamieszkałych na północy zaczęły organizować się grupy protestu, które czasem przybierały formy bardzo agresywne. Sporadyczne ataki na posterunki przygraniczne, częstsze niż zwykle manifestacje w Mitrovicy etc. Wszystko to zaczęło mnie męczyć do tego stopnia, że zdecydowałem się wziąć wolne. Chociaż na chwile wyjechać, ale nie do innego miasta, a zawłaszcza nie do Prisztiny, w której wszystko jest jeszcze bardziej intensywne. Odpocząć od chaosu i spekulacji w miejscu, gdzie ludzie żyją innymi sprawami niż niepodległość Kosowa. Macedonia była pierwszą opcją ale liczyłem, że jakimś cudem pojawi się inna.
Los uśmiechnął się do mnie szeroko bo tego samego przedpołudnia kiedy zapadła decyzja o urlopie, nakreślił się jego szczegółowy plan. Wszystko to wydarzyło się kiedy po drodze do pracy zatrzymałem się w siedzibie DOKUFEST, gdzie przy porannej kawie z papierosem podzieliłem się swoimi przemyśleniami dotyczącymi męczącej sytuacji w mieście oraz planem wyjazdu. Okazało się, że moment był idealny, ponieważ DOKUFEST planowało zorganizować razem z Youth Initiative for Human Rights, festiwal filmowy w Niszu (Serbia) ale w zaistniałej sytuacji trudno było im znaleźć kogoś, kto by ten projekt zrealizował. Po krótkiej dyskusji padła konkluzja:
- Na granicy nie możesz mieć żadnych problemów: Jesteś Polak (Unia Europejska), mówisz po serbsku (słowiański brat i w dodatku zna „naszą” mowę) i wyglądasz jak tutejszy (Bałkany). Nie chcesz podjąć się tego zadania?
Ofertę przyjąłem i tym samym stanąłem przed perspektywą swojej pierwszej w życiu legacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz