czwartek, marca 31

Moja pierwsza legacja cz. III - Podróż

Prizren i Nisz są oddalone od siebie o niecałe 200 km i trasa ta – teoretycznie rzecz biorąc – powinna zabrać mniej więcej 3 godziny. Gdy istniała stara, dobra Jugosławia, czyli do końca lat 90 tych, tyle czasu z pewnością było potrzeba aby ten dystans pokonać. Dzisiaj sprawy są oczywiście troszkę bardziej skomplikowane. Podstawowym problemem jest pieczątka w paszporcie, którą otrzymuje każdy kto wylądował na lotnisku w Prisztinie. Od czasu zakończenia wojny i ustanowienia w Kosowie protektoratu ONZ, każdy nowo przybyły cudzoziemiec dostaje stempel tej organizacji. Na pierwszy rzut oka wygląda on całkiem imponująco: stempel ONZ, wow, extra… Nie wzbudza natomiast ten znaczek euforii wśród serbskiej policji granicznej, a dokładniej uniemożliwia on przekroczenie granicy (czy jak wolą Serbowie – „strefy buforowej”) kosowsko – serbskiej. Według serbskich władz jest on równoznaczny z nielegalnym wkroczeniem na terytorium, które oficjalnie podlega ich jurysdykcji. W rzeczywistości jest to tylko zwykła złośliwość, utrudniająca podróżowanie cudzoziemcom. Ja miałem takich znaczków kilka i musiałem jechać „na około”, czyli przez Macedonię. Najlepszy transport w tym przypadku to autobus ONZ, którym każdy cudzoziemiec może za darmo dostać się z Prisztiny do Skopje. Niecałe dwie godzinki i jestem w stolicy Macedonii. Stąd już bezpośrednio mogę dostać się do miejsca destynacji – Niszu.

Wątpliwości i obawy

Teoretycznie wszystko powinno pójść jak z płatka ale było kilka znaków zapytania, które pojawiały się w mojej głowie na skutek niepokojących sytuacji eskalujących w regionie. Ogłoszenie niepodległości spowodowało manifestacje i protesty Serbów w Czarnogórze oraz Bośni. W Belgradzie tłumy protestujących zaatakowały ambasadę USA i Słowenii, której pech polegał na tym, że w tym czasie przewodniczyła Unii Europejskiej. Amerykanie ze względów bezpieczeństwa zdecydowali się nawet ewakuować swój personel dyplomatyczny ze stolicy Serbii.


  
          Na radykalne posunięcia zdecydowały się też władze Serbii, które wydały nakaz aresztowania Premiera, Prezydenta i Przewodniczącego Parlamentu Kosowa. Serbskie media natomiast, porównywały decyzję państw uznających niepodległość nowopowstałej republiki do polityki III Rzeszy i faszystowskich Włoch, które również „odrywały” części ziem serbskich przy akceptacji społeczności międzynarodowej. Na domiar tego wszystkiego Polska, jako pierwsze państwo słowiańskie, uznała już niepodległość Republiki Kosowa. Wszystkie te wątki napędzały trochę moją wyobraźnie. Były to jednak w większości tylko przekazy medialne, a media – jak to media – mają w zwyczaju czasem zanadto wyolbrzymiać… Moja strategia była prosta: po wjechaniu do Macedonii porozumiewam się tylko w języku serbsko-chorwackim, a jeśli nie będę znał jakiegoś słówka to pomagam sobie, równie słowiańską, polszczyzną.
- Do domu, do Serbii jedziemy, tak? – pyta głośno uśmiechnięty kierowca autobusu na dworcu głównym – Ale chyba się podobało w Macedonii i planujemy powrót, co?
Po drugim pytaniu uśmiechać zaczęli się już prawie wszyscy pasażerowie. Odparłem, również szeroko uśmiechnięty, że Macedonia nie może się nie podobać i wrócę tu jak tylko pojawi się okazja. Miło zrobiło mi się też z tego powodu, że przez lokalnych, ex-Jugosłowian, potraktowany zostałem jak swój. Wszystko szło lekko i miło. Po niecałej godzinie zatrzymujemy się na granicy z Serbią. Minimalny niepokój wzbudzała tylko we mnie ewentualna kontrola mojego plecaka przez celników. Miałem w nim jakby nie było trochę albańsko i angielskojęzycznych materiałów promocyjnych DOKUFEST. Niby nic takiego ale z drugiej strony było to wystarczająco dużo aby uznać mnie za jakiś podejrzany charakter, któremu w głowie polityczna propaganda… Tak przynajmniej mi się wydawało. Jako, ze siedziałem zaraz obok kierowcy byłem też pierwszym do kontroli. Po chwili postoju duży, brzuchaty celnik, wczłapawszy się po schodach, sapiąc przy tym niemiłosiernie, przywitał się z kierowcą i zamienił z nim kilka słów, które obydwoje spuentowali szczerym śmiechem. Po chwili obrócił się w moją stronę i poprosił o paszport. Po jego otrzymaniu spojrzał się na mnie i pyta:
- Poljak, aaa? Kako sporazumemo se?
- Normalno – odparłem z uśmiechem.
Celnik-brzuchal również się uśmiechnął i zaczął kartkować mój paszport. W końcu dojechał do pieczątek ONZ i spytał co robiłem w Kosowie. Odpowiedziałem, ze pracuję z mniejszościami narodowymi. Po chwili namysłu oddał mi paszport  i miło się pożegnał. Teraz pozostało już tylko bezpiecznie dojechać do Niszu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz